Jak dla mnie TO jest punkowy film. Obsada amatorska, jakby wzięli punków z ulicy. A ponoć tak
było. Dzięki temu robi się całkiem autentycznie. Dziwna jest reszta obsady - jacyś ludzie od
epizodów w filmach z przed dwóch dekad- WTF? Corman, przedstawiciel pół popowego punka w
kinie producentem. Camp czuć tam, gdzie nie wadzi, punk czuć tam, gdzie trzeba. Autentyczna
koncerty, autentyczna melina. Dobre kawałki. I do tego pewien relatywizm, bardzo przekonująca
geneza konfliktów, racje obu stron. I punki takie, jakimi być powinny -na tyle dupki, by rozumieć
czemu lokalna społeczność chce ich zlinczować, na tyle w porządku, by ich polubić. Kocham i
wrócę.
PS: Kogo obchodzi, że Razzle to Flea? Mógłby być śmieciarzem. Whatever.
A Punk wiele twarzy miał, ma i miał będzie. I taka też była. Nie u nas, ale na suburbiach w US -
czemu nie? Więc gadek u "true punk" i innych badziewiach nie podejmuję.