Taki to typ dokumentu, że niby powinniśmy otrzymać kompleksowy i złożony portret człowieka, którego życie można było podzielić na kilka etapów. Twórcy dokumentu pobieżnie podeszli do życiorysu Christophera Reeve'a. To kim był jako człowiek i aktor przed tragicznym wypadkiem stanowi niewielki fragment tej historii i nie jest tematem zainteresowania twórców. Cały nacisk położono tutaj na opisanie dramatu człowieka, który był na szczycie kariery, życia i zdrowia i nagle był zmuszony całe swoje życie redefiniowac. Przede wszystkim znaleźć nowy kierunek. Oczywiście jest to przeraźliwie smutna historia i bez szczęśliwego zakończenia dla głównego bohatera ale jego dziedzictwo, to co pozostawił po sobie żyje dalej, także jego działalność oddziałuje na świat mimo śmierci. Brakowało jednak więcej historii sprzed tragicznego wypadku, drogi aktora. Tak pobieżnie i po macoszemu do tego podeszli, że aż ma się wrażenie, że nie miała ta kariera szczególnego znaczenia a Reeve nie był szczególnie utalentowanym aktorem. Nie jest to oczywiście prawdą ale tak to można odczytać poprzez podejście twórców.
Trochę taki obraz słabego aktora przedstawili, co potem grał w filmach telewizyjnych. Trochę krzywdzące, biorąc pod uwagę, że dostał się do Juilliard, gdzie o 20 miejsc ubiegało się wtedy ponad 2000 osób.
Uważam, że twórcy dokumentu nie mieli w intencji od a do z opowiedzieć historię kariery Reeve'a. Ja zinterpretowałam to jako hołd dla człowieka, który grał postać nie do rozgromienia, walczył ze złoczyńcami, stworzył mit człowieka ze stali, fizycznie. Bardzo ciekawy jest wątek Supermen 2, gdzie główny bohater postanawia zrezygnować z bycia herosem dla ukochanej osoby. Jednak nie na długo, wystarczyło by upokorzony przez zwykłego śmiertelnika w barze, Kent zaczął mieć wątpliwości co do podjętej decyzji. Bez mocy Superman był tylko gapowatym dziennikarzem. Superman bez mocy był nikim, a Reeve dopiero po upadku z konia zaczął w cudzysłowiu żyć naprawdę, o ironio. To dokument o człowieku bez mocy, a jednak walczącym z tym co zgotował mu los. Poruszyło mnie to, że do końca uparcie walczył o wstanie na własnych nogach i dawał tym samym nadzieję innym. Uważam, ze wg twórców dokumentu Reeve stał się prawdziwym Supermenem, z krwi i kości, będąc właśnie przykutym i łóżka. Przystojnemu i utalentowanemu odebrane zostało prawie wszystko. Jednak, z pomoca ukochanej osoby, "wstał z kolan" (; i nie dał sie pogrążyć w otchłani swojej niemocy. I ja to szalenie szanuję, bo Reeve najlepszą rolę życia odegrał walcząc o powrót do zdrowia nie tylko dla siebie ale dla innych. O co mogę miec zarzut do tego filmu, że nie dano wiecej miejsca dla Dany, która dała mężowi powód do życia. I walczyła u jego boku do samego konca (: