szczególnie co do reżyserii - Schaffner zbyt zaufał narracji kosztem pogłębienia postaci. Wiele scen zbędnych, a niektóre - w tym ważne z punktu widzenia sensu opowieści - sknocone (np. końcowa z psami). Laurence Olivier przesadza w udawaniu Żyda i wychodzi z tego Izraelita szmoncesowy. Czy tylko mnie się wydawało, że tak w ogóle aktorzy grają z przymrużeniem postaci? Duży zawód ze strony Jerry'ego Goldsmitha - muzyka brzmi w tym filmie pompatycznie i nazbyt stara się wywołać emocje, które nie potrafią ze mnie wydusić obrazy i dialogi.