Całkowicie potwierdzam, niektóre teksty Ezry są rozbrajające: "Co ty nie powiesz, Mengele jest w Paragwaju!?! Wiem o tym, wie o tym moja siostra, moja kucharka, a nawet mój krawiec. Teraz wiesz także ty! gratulacje." A i sama intryga wbrew pewnej niedorzeczności musi zastanawiać.

Film jest niezły. Taka ciekawa bajka. Ale w 100% zgadzam się co do obu wybitnych ról. Obaj mistrzowie pokazali wielką klasę. Peck miał bardziej ambitne zadanie i dlatego mial większą szansę się wykazać, stąd uważam iz jego gra była lepsza, bo postać bardziej ciekawa. Jednak nie ujmuje to i drugiemu gigatowi kina, który pokazał wielką klasę w tym filmie.

Nie wiem, o czym piszecie. Rola Pecka była wprost karykaturalna, aktor niewiele miał do roboty, bo jechał jednym schematem - "niedobry doktor Mengele, szalony człowiek". Mengele był ponoć czarującym mężczyzną, w którym tkwił jednak zimny demon, ujawniający się w nieludzkich eksperymentach przeprowadzanych na więźniach, a wszystko to, jak u Niemca, spokojne, perfekcyjne, czynione bez szaleństwa. Gra Pecka mogła przyprawić o spazmy śmiechu, zaś wygłaszane dialogi były wprost absurdalne. Zastanawiam się, jak on to znosił, czy może było mu wszystko jedno, bo dostał, ile chciał. Naprawdę tego nie widzicie?
Olivier był już lepszy, ale i on jakoś chyba nie za dobrze czuł się w tej roli.