Nie zdziwiłbym się, gdyby w tym roku sięgnął po Oscary - nawet, jeśli nie po same nagrody, to przynajmniej nominacje. Reżyseria, zdjęcia, montaż, a nade wszystko kostiumy i scenografia to jego największe atuty. Poza aktorstwem, rzecz jasna. Bo mamy tu do czynienia nie tyle z koncertem gry aktorskiej, co z całą symfonią. Każdy jeden ze świetnych aktorów strzelił tu niemały popis - moimi faworytami są zwłaszcza Tom Hardy i John Hurt. Jednak i tak na głowę bije ich mistrzowski Gary Oldman. Jeśli tą rolą nie zdobędzie od dawna należącego mu się Oscara, to ja wymięknę.
A mankamenty? Oczywiście, są - inaczej dałbym mu wyższą notę. Otóż ta misterna intryga była jak dla mnie jednak trochę zbyt zawiła. Nie jestem pewien, czy wszystko dobrze pokojarzyłem. Nie wszystkie punkty udało mi się połączyć, by po wyjściu z kina mieć jakiś całościowy obraz wydarzeń. Jako przykład podam tylko postać Kontrolera (J. Hurt) - jakoś zniknął mi z pełnego obrazu i nie wiem w końcu jaką rolę odgrywał ostatecznie w historii.
Tak, czy siak film wywarł na mnie duże wrażenie - a to, że nie do końca wszystko w szczegółach załapałem też było mi potrzebne, żeby nie myśleć, że już wszystkie rozumy zjadłem. ;-)