Mocne kino szpiegowskie. Tak właśnie - mocne, bo pierwszorzędnie zrealizowane, odznaczające się świetnym klimatem i dające widzowi poczucie daleko posuniętego realizmu. No i gra aktorska - oczywiście na przód wybija się Oldman, który będąc na równi stonowanym jak cały film, daje prawdziwy popis umiejętności. Partnerujące mu wybitności brytyjskiego kina też bynajmniej plamy nie dają. I pomyśleć, że oparłszy się jedynie na dobrze rozpisanych dialogach i aktorstwie, wciąż można robić rzeczy, które będą elektryzowały i trzymały w napięciu - dosłownie - od początku do końca. Niemodne, nieefektowne, zwyczajnie niedzisiejsze - i w tym cała siła "Szpiega".
Także film kinowy. Krytycy i krytykanci filmu często oglądali go na kompie lub DVD. Ja uważam, że na to dziełko warto wybrać się do kina. Rzeczywiście, film staroświecki i smakowity jak angielskie piwo IPA - i równie dla niektórych niestrawny.
Racja zupełna co do oglądania w sali kinowej - podejrzewam, ze oglądany na komputerze, film straciłby wiele ze swojego uroku.
To nie jest kwestia rozdzielczości, ale udziału zbiorowego w seansie - jakby misterium (zdaje się, że to misterium wziąłem z Kałużyńskiego). Żaden koncert na dvd, w najlepszej rozdzielczości i głośnikach, nie wynagrodzi osobistego spocenia się w tłumie, prawda?
Cóż, jeżeli mam być szczery, to jak dla mnie na sali kinowej mogłoby nie być żywego ducha - mniej ćlumkania, szeptów i chichotów. Sadzę, że rzecz bardziej w tym, ze kino jest - wybaczcie górnolotne porównanie - jak kościół, miejsce najodpowiedniejsze do obcowania ze sztuką. To przecież nie to samo co klepać pacierz w czterech ścianach. A więc jednak mimo wszystko sacrum.