Pomysłowość i urok filmu ujęły mnie od samego początku- świetnie współgra z tym muzyka- jednakże w scenie staczającego się wózka dzieje się coś wspaniałego. Uwydatniona zostaje potęga światła w filmie, co jest paradoksalne, a przy tym postacie nabierają jakiejś archetypiczności, wieczności. Historia przemija niebanalnie pocieszając widza o naturze życia. Gra chłopca jest kluczowa, naturalna- jest esencją tego filmu, bo to on przekazuje widzowi odbiór. Wystarczy na filmie rysunkowym posadzić dorosłego z dzieckiem, a dorosły może pod wpływem obecności dziecka zacząć się śmiać jak ono. Mam dystans do Eweliny Walendziak, choć podobała mi się jej dumna, trochę nadęta rola starszej siostry. Jednakże jej sceny dramatyczne wyślizgują się dramatyzmowi i nie ma w tym naturalnego płaczu. Myślę, że pani Liszowska nikogo nie udawała- świetna postać. Scenariusz jest genialny i aż prosi się o to by był częścią trylogii jak to bywa u Piesiewicza. To wyważony naiwnością, prymitywnością (w najlepszym znaczeniu!) dziecka komediodramat i wyrażony mądrością zgoła filozoficzną. Wspaniałe ujęcia potwornego, spękanego ciemnogrodu- Wałbrzycha- nadają nowe pojęcie miejscu, w którym ma tworzyć nowy polski artysta. Światło, światło i sztuczki- dlatego kocham ten film i uważam za najlepszy w ostatnich latach film polski.