...o tym, dlaczego należy uprawiać seks tylko z rówieśnikami;
...o tym, dlaczego "Dracula" jest lepszy od "Zmierzchu";
...o tym, dlaczego nie należy czytać książek, w których główni bohaterowie popełniają samobójstwo.
Ale każdy zobaczy to, co chce zobaczyć ;)
"Kocham książki! Kocham drzewa, bo z nich robią książki!"
Jakoś nie odniosłem wrażenia, że film ma mnie przekonać do tego, że należy uprawiać seks tylko z rówieśnikami. Już piszę, jak ja to odebrałem. Ten marzycielski romantyk nie chciał uprawiać seksu z Zibby, ponieważ nie czuł, że jest odpowiednią osobą, w odpowiednim miejscu i czasie. I niekoniecznie chodzi tutaj o jego wiek. Po pierwsze miał być to pierwszy raz Zibby. Można powiedzieć, że to miał być "milowy krok" w jej życiu. To jakby wprowadzenie jej na kolejny etap życia, kolejny krok ku dorosłości i najwyraźniej czuł się - jako znacznie starszy i bardziej dojrzały człowiek - odpowiedzialny za to, co miało się wydarzyć. Musiałby to wziąć na siebie. A nie chciał tego robić, ponieważ uważał, że droga "na skróty" nie jest właściwa. Po drugie, Zibby sama mówi na końcu, że postrzegała go jako taki skrót do dorosłości. Coś na zasadzie: "O, mam starszego faceta, stracę z nim dziewictwo, potem będę już dorosła, będziemy dalej gadać o książkach, ja skończę studia i wszystko będzie dobrze i pięknie".
A o tym, że "Dracula" jest lepszy od "Zmierzchu" jest jednym z najmniej ważnym wątków w tym filmie. Nie wiem, po co w ogóle o tym wspominać w kontekście całego filmu. Sama Zibby skwitowała to zaledwie uśmiechem i znacznie bardziej zainteresowała się drugą książką, którą otrzymała (jak się nie mylę, to było to coś o niewinności/czystości).
No i trzecia sprawa - dlaczego nie należy czytać książek, w których główni bohaterowie popełniają samobójstwo. Też w sumie nie odniosłem wrażenia, żeby film niósł takie "przesłanie". Zamiast tego odczytuję to tak, że sztuka (książki, muzyka, itd.) otwiera człowiekowi oczy na świat. A może nawet nie otwiera oczu, ale zaostrza zmysły, zwraca je w konkretnym kierunku, potrafi wpłynąć na nasze emocje, myśli, później także działania. Gdy ktoś nie jest stabilny psychicznie, to wyjść z dołka pewnie nie pomoże mu książka o bohaterze, który popełnia samobójstwo. Poza tym widzę w tej scenie jeszcze coś innego. Jesse poleca mu książkę, która działa odmóżdżająco. Jest to o tyle zaskakujące i zabawne, że w jednej ze wcześniejszych scen robi on wykład Zibby o tym, że powinno się czytać książki dobre, a nie te, które się lubi i które są złe. Oczywiście wszystko sprowadza się do gustu, ale jednak Jesse wtedy nie daje się przekonać i przystaje na swoim. Później jednak poleca temu chłopakowi przeczytać książkę, którą uważa za "najgorszą książkę napisaną w języku angielskim". Można więc powiedzieć, że Zibby miała duży wpływ na jego życie i postrzeganie świata (i to nie tylko za sprawą muzyki, którą mu poleciła oraz listów, które do siebie pisali).
Teraz pytanie - czy są to pseudointelektualne rozmyślania marzycielskiego romantyka. jak to mówiła Zibby - powinno się szanować opinie innych osób, dlatego szanuję to, co piszę, ale jednak nie zgadzam się z tym. Myślę, że jest w tym dużo błyskotliwości i fajnych rozważań o życiu i sztuce. Sam postrzegam ten film jako "odę do sztuki" autorstwa Josha Radnora. I chociaż uważam, że być może zbyt bardzo rozwodzi się nad tą całą sztuką i kwestiami egzystencjalnymi bez mocnego i zdecydowanego dotarcia do sedna tych kwestii, to myślę, że to naprawdę czarujący, dobroduszny, pozytywnie nastrajający oraz inteligentny film.
Stary, "odebrałeś" to w ten sposób, ponieważ to jedyna możliwa interpretacja (mój pierwszy komentarz był sarkastyczny). Opowieść jest banalna, humor wymuszony, postacie nijakie (gra Efrona genialna, ale "facet nie z tej ziemi" to jeden z punktów schematycznej komedii). Jeżeli chcesz obejrzeć czarujące, inteligentne kino, to polecam francuską "Amelię", irlandzkie "Once", islandzkie "Zakochani widzą słonie". "Sztuki wyzwolone" pozostają tysiące kilometrów w tyle. Ale, tak jak mówiłam, każdy zobaczy to, co chce zobaczyć ;-)
Mi też się podobało, wiele osób lubi mówić "film o niczym", "pseudointelektualy" a według mnie to bardzo ludzki film, prosty, oczywisty, a jednak przyjemnie się go ogląda.
Nie sądzę by była to jedyna, możliwa interpretacja. Filmu nie nazwałbym pseudointelektualnym, nie sili się na coś czym nie jest. To lekka i prosta historia. Bezpretensjonalny, naiwny komentarz autora na temat zastanej rzeczywistości. Nie pozbawiony ludzkiego pierwiastka i skłaniający do refleksji. Nijakość postaci można uznać za zamierzony zabieg scenarzysty. Taki właśnie jest główny bohater, zawieszony w krainie wyobraźni romantyk, człowiek bez charakteru, polegający na opinii swoich autorytetów. Zdanie konserwatywnego wykładowcy ze studenckich czasów respektuje bardziej niż własne uczucia. Mimo, że tamten sam żyje w przeszłości, jest nieszczęśliwy i zgorzkniały. Jesse nie jest bardziej dojrzały od dziewczyny, która ulokowała w nim swoje uczucia, dlatego musi odebrać słodko gorzką lekcję od życia. Wyraźnie zauroczony od pierwszych chwil młodą kobietą, odmawia jej tego, czemu niedługo później sam oddaje się z obiektem fantazji młodości. Ujawnia się jego hipokryzja. Rozczarowanie jakie go spotyka to nauczka dzięki której pewniej stanie na ziemi, dorośnie. Drogowskaz, który wskazuje, że na wszystko jest odpowiedni czas, na pewne sprawy zawsze będzie zbyt wcześnie a na inne zbyt późno. Nie należy się śpieszyć, pochopnie podejmować decyzji. Filmowa para, którą dzieli różnica wieku zbyt szybko staje przed ważnym wyborem, zbyt łatwo rezygnuje z siebie. Droga na skróty prowadzi donikąd. Podobnie jak życie wyłącznie w świecie iluzji. Międzypokoleniowy głos rozsądku zawarty w filmie mówi, że wszystko jest ok tak długo jak postępujemy w zgodzie ze sobą. A siebie możemy odnaleźć zarówno w sztuce jak i w relacjach z innymi ludźmi, przyjmowaniu życia takim jakie jest, ze wszystkimi jego wzlotami i upadkami. Prosty ale prawdziwy i szczery morał płynący ze "Sztuk wyzwolonych".