Najpierw przez jakieś trzy minuty sączyła się pogrzebowa muzyka do pustego ekranu. Potem pojawił się napis "dystrybucja w Polsce: Gutek Film" i ktoś na sali zapytał czy to już koniec. Niestety, reżyser kazał nam czekać na koniec ponad dwie godziny. Przez ten czas na ekranie było brzydko, nudno i tandetnie, a z głośników dobiegało wycie Bjork na tle industrialnego hałasu. Wreszcie, po długich oczekiwaniach, ślepa Selma zawisła, co było jasne od początku, skoro najpierw był marsz pogrzebowy w wersji dla niewidomych.
Ten krótki opis jest po to, żeby nie było wątpliwości, który film oglądałem. Bo odnoszę wrażenie, że większość osób oglądała zupełnie co innego. Jakieś emocje? Wzruszenie? Łzy? Katharsis? Wstrząsająca ostatnia scena? To już komentarze na tej stronie są dużo bardziej wstrząsające. Jedyną emocją, jakiej doświadczyłem podczas seansu, była nuda. Dwie godziny dwadzieścia to przy takim "dziele" tortura. Jakiś miłośnik słusznie zauważył, że von Trier jest bezlitosny dla widza (ale chyba o inny brak litości mu chodziło). Zgodzę się też z tymi, którzy uważają, że to "trudny film". Owszem, trudny w wysiedzeniu do końca. Skoro treść jest banalna, zakończenie przewidywalne, a forma tandetna i drażniąca, to po co się męczyć? Chyba tylko w nadziei, że może chociaż w ostatniej scenie coś drgnie.
A tu od samego początku te chybotliwe zdjęcia z ręki i niewyraźnie kolory - zupełnie jak na amatorskiej kasecie z wesela. I to ma być wyższy poziom sztuki filmowej, obraz pełniejszy i prawdziwszy? To już Big Brother jest prawdziwszy i przynajmniej filmowany fachowo.
Kolejka porażka: wstawki musicalowe. To się ma jak pięść do oka, jest głupie i żenujące. Sama muzyka jest owszem niebanalna, kogoś o wykształceniu muzycznym może nawet zaciekawić, ale ma jeden poważny mankament: jakoś nie da się jej słuchać. Żądać Oscara za coś takiego to arogancja. Ja w ogóle nie lubię musicali, ale to jest już apogeum bezsensu. Najlepiej powiedział Jeff: "Nie rozumiem musicali. Dlaczego oni nagle zaczynają tanczyć i śpiewać?" No właśnie, dlaczego? Ci robotnicy w fabryce, na pociągu, albo przysięgli w sądzie - żenada.
Wszyscy się tak wzruszają historią Selmy, jej tragicznym wyborem, jej idealną miłością do dziecka. Reżyser każe nam się litować nad nią, zupełnie jak nad bezdomnym psem. Ale jak tu się litować nad kimś kto okłamuje wszystkich po kolei, a najbardziej swojego "ukochanego" synka? Przez te kłamstwa Selma ląduje na szubienicy, to jest jej wybór, jej wola, jej widzimisię. "Wszystko już widziałam, teraz mam to gdzieś, mogę oślepnąć, mogę umrzeć, olewam". Tak samo olewała, kiedy rodziła synka wiedząc, że on też oślepnie. Ślepnąca, nieodpowiedzialna kłamczucha, która w dodaktu ma zwidy. Wzruszające.
Był jeszcze jeden równie fałszywy film - "Nie czas na łzy". I tam też cała sala ryczała nad losem lesbijki, która sobie ubzdurała, że jest facetem. I nad tym, że świat zewnętrzny nie uszanował jej idiotycznego przekonania, do którego przecież miała prawo, bo powinna być wolność przekonań, orientacji etc etc. Jedno gówno.
Zakończę optymistycznym akcentem: miałem darmową wejściówkę, więc cieszę się, że nie straciłem kolejnych 14zł. Tylko kto mi zwróci zmarnowane dwie i pół godziny?
(3 pkt)
[10 lipca 2001, SilverScreen Łódź]