zaczynamy ogladac ten film.. co nas uderza.. dziwaczna praca kamery, krzywe kadry, sceny pomontowane jakby po pijanemu, brak jaskrawych barw wszystko jest takie szare... ale to nic... wszystko to sie zmienia kiedy Selma zaczyna tanczyc i spiewac... Kamera staje sie stabilna, montaz precyzyjny kolory jaskrawe, a nawet przejaskrawione. Do czego to sklania do uswiadomienia sobie roznicy miedzy swiatem realnym w ktorym Selma jest cichutka kobieta skrywajaca sie ze swoimi emocjami a swiatem jej wyobrazni gdzie wszystkie swoje rozterki wyspiewuje w cudowny sposob. 
 
To tyle jesli chodzi o obraz. 
 
Co z dzwiekiem... Dzwiek a doklednie muzyka byla dzielem samej Bjork, co to dalo. A to ze spiewajac w tym filmie dawala wiecej z siebie co zaowocowalo efektem wrecz piorunujacym. Opisywanie tego mija sie wlasciwie z celem bo tego trzeba poslochac.. no i zobaczyc jak Selma tanczy. 
 
Aktorstwo. Na jak najwyzszym poziomie. Bjork zaskakuje swoim profesjonalizmem mimo braku wiekszego doswiadczenia w aktorstwie. Catherine Deneuve, ktora jest chyba najwieksza gwiazda tego filmu nie wybija sie wcale do przodu tylk scisle trzyma sie swojej roli. Peter Stormare pokazuje swietnie troche fajtlapowatego ale szczerego i dobrodusznego Jeffa zaduzonego w Selmie. David Morse jest chlodny egoistyczny, niemal wyrachowany. No jednym slowem najwyzszy stopien kunsztu. 
 
Scenariusz po prostu swietny a rezyseria wcale ne gorsza 
 
 
No i jaka moze byc przy tym ocena... nie inna jak 9/10 ... a dlaczego "tylko" 9... a dlatego ze przy calych zachwytach dla tego filmu nie jest on przelomem w kinematografii, choc niewiele mu brakuje.