Ten film jest chyba najlepszym amerykanskim filmem ostatniej dekady,poruszyl mnie do glebi,co najwazniejsze przedstawiajac taka historie mozna bylo latwo popasc w banal albo zrobic z tego typowa agitke jakiej pelno w kinie poruszajacym kwestie zwiazkow osob homoseksualnych.Ang Lee wybrnal z zadania znakomicie-stworzyl obraz gleboko zapadajacy w pamiec,swietnie zagrany,swietnie sfotografowany z rewelacyjna muzyka Gustavo Santaollali.Pamietam jak obejrzalem po raz pierwszy ten film ponad 4 lata temu,nie zapomne tego seansu.Sa takie chwile gdy podczas ogladania czlowiek ma poczucie ze obcuje z dzielem wybitnym,niezwykle waznym i gdy automatycznie sie wycisza-tak bylo w przypadku "Brokeback...".Nie rozumiem ludzi ktorzy traktuja film Lee tylko w kategoriach obyczajowych,skupiajac sie na watku gejowskim,kompletnie pomijajac cala problematyke w nim zawartą.
Piekny,porazajacy film ,ktory mnie rozwalil-takie obrazy zdazaja sie raz na 10-20 lat.A talent i niezwykla delikatnosc,subtelnosc rezysera oraz Rodrigo Prieto, zreszta etatowego autora zdjec u Innaritu,zasluguja na najwyzsze uzananie i szacunek.Pamietam jak "Brokeback..." przegralo w walce o Oscary z "Crush"-to bylo jedno z najwiekszych rozczarowan odkad sledze Oscary i wszystko to co dzieje sie w kinie.Niestety...