Wszędzie trąbią teraz o "Scoop", który już widziałam, więc postanowiłam sięgnąć po coś starszego. "Tajemnicę morderstwa na Manhattanie" obejrzałam bez specjalnych wzruszeń. Z allenowskich komedii kryminalnych wolę "Klątwę skorpiona" czy - niech tam - nawet "Scoop". Na forum przeważają entuzjastyczne opinie i cytaty z filmu, okraszone komentarzem, że można "boki zrywać". Mnie allenowskie dialogi nie śmieszą aż do zrywania boków. To raczej humor wyrafinowany, wykorzystujący grę skojarzeń i nawiązania kulturowe, zabawny, owszem, do zapamiętania i powtarzania w adekwatnych sytuacjach, ale niewywołujący salw niekontrolowanego chichotu. Na mnie ten rodzaj komizmu działa pobudzająco raczej w sensie intelektualnym niż emocjonalnym.
Zagadka jak zagadka, jest bardziej tłem dla pokazania relacji między czworgiem głównych bohaterów, mechanizmem, który tę czwórkę wprawia w ruch i zmienia tory, po których poruszali się wcześniej. Kolejny obyczajowy portrecik nowojorskiej klasy średniej. Plus dodatek w postaci lekko absurdalnej w klimacie intrygi kryminalnej.