'tampopo' nie jest filmem wybitnym, to przesympatyczna komedia nawiazujaca nieco do schematu klasycznych amerykanskich westernow, glowny bohater nosi zreszta kowbojski kapelusz, jak przystalo na prawdziwego dzentelmena staje w obronie kobiety i jej synka oraz pomaga jej w postawieniu skromnej restauracji na nogi. fabularnie nic skomplikowanego, taka wspolczesna wersja 'shane'a'... ale sila tego filmu jest niesamowita, bijacy z niego optymizm i bardzo prosty humor zniewalaja juz od pierwszych minut. wszystko kreci sie tu wokol... jedzenia :), watek glowny wzbogacaja krotkie, smieszne scenki, co prawda zupelnie nie zwiazane z osia fabuly, ale skutecznie ja uatrakcyjniajace. spozywanie jest tu rytualem, ceremonia ktorej nie mozna skalac, to takze przyjemnosc laczaca biednych i bogatych, ci pierwsi okaza sie zreszta mistrzami kuchni i przy okazji niedocenionymi spiewakami operowymi :P. glowny bohater jest wspolczesnym mistrzem zen, ktory wraz z uczniem (swietna, chociaz 'pocieta' rola kena watanabe) przemierza kraj czyniac ludzi lepszymi, zarazajac ich pasja do codziennych czynnosci i zaszczepiajac ducha perfekcjonizmu :). kreacja tsutomu yamazakiego opiera sie na jego niezwyklej charyzmie i stoickim spokoju, brak tu 'fajerwerkow', ale taka wlasnie ta postac powinna byc, stojaca troche z boku, ale jednak gorujaca nad pozostalymi bohaterami. 'tampopo' jest filmem, ktory ogladac mozna na okraglo, proste przeslanie, nienachalny humor i cala masa tworzacych jego magie szczegolow po prostu porywaja i pozostaje jedynie pozwolic mu sie wciagnac. no i ten wylewajacy sie strumieniami z ekranu optymizm... cudo. szczerze polecam :)