ze wszystkich osmiu samurajskich dramatow nakreconych przez hideo goshe w latach 60tych ten jest zdecydowanie najslabszy. nie jest to obraz zly, wlasciwie jego jedyna powazna wada jest zakonczenie, bardzo nietypowe dla wczesnej tworczosci tego rezysera i chyba nieco niekonsekwentne. bohaterem jest jednoreki i jednooki ronin, ktory przypadkiem wchodzac w posiadanie cennej urny, wplatuje sie w skomplikowana i niezwykle perfidna intryge. ow ronin, jak na 'yojimbowska' konwencje przystalo jest cynikiem, szyderczo nasmiewajac sie z samurajskiego honoru. ale w koncu to wlasnie ten honor i zasady zwyciezaja, zas calosc zupelnie niespodziewanie konczy sie happy endem, ktorego zabraklo w kilku innych, wrecz proszacych sie o niego filmach goshy. brak tragicznej smierci kolejnych postaci dramatu w zestawieniu z osoba glownego bohatera i ogolnie ponurym klimatem rozczarowuje, wlasciwie ginie tu jedynie kilkudziesieciu samurajow i wojownikow ninja (ktorzy nawiasem mowiac padaja jak muchy :P). moglby to byc jeden z lepszych odcinkow serii o zatoichim, ale znajac wczesniejsze dokonania goshy spodziewalem sie czegos zdecydowanie bardziej ambitnego. prawdziwy popis kunsztu rezyser daje wlasciwie dopiero w ostatniej scenie, krotkim i prostym pojedynkiem konczac skomplikowany film. ogolnie bez rewelacji, ale obejrzec warto, chociazby i dla tych dwoch ostatnich minut :)
zupełnie się z tym nie zgadzam. Moim zdaniem, jeśli chodzi o filmy samurajskie Goshy, to absolutnie jeden z jego najlepszych filmów w tych klimatach. Reżyseria, zdjęcia, muzyka, historia i ogółem klimat są na niesamowicie wysokim poziomie. Chyba jedyna rzecz do jakiej się nie przekonałem to aktor grający głównego bohatera, facet nijak nie pasował mi do tej roli, o wiele lepiej by było gdyby pierwsze skrzypce zagrał Tetsuro Tanba.