Kiedy myślę o tym filmie, pierwsze, co przychodzi mi do głowy to niezwykle intrygujące zdjęcia. Zmienna ostrość, koncentracja na detalach, nawet przy ujęciach panoramicznych nadają opowieści niezwykle intymnego, niemal klaustrofobicznego charakteru. Widz przez skórę czuje, że coś jest na rzeczy, można niemalże smakować feromony, krew, pot. Drugim plusem filmu jest muzyka. Niezwykle starannie dobrana. Zostaje na długo w pamięci. Znakomita jest przede wszystkim sekwencja wspomnień o ojcu.... tutaj Campion rzeczywiście się popisała.
Jednak te zabiegi techniczne nie są w stanie zamaskować płytkości i miałkości samej historii. Opowieść jest nieco intrygująca, kiedy na ekranie mamy Ryan i Leigh jako dwie siostry. Jednak "chemii" między Ryan a Ruffalo wcale nie odczułem. Historia o "niedopieszczonej" kobiecie, która nagle odkrywa czym jest seks, bo podnieca ją facet, którego podejrzała w toalecie nie została zbyt wiarygodnie odtworzona. Gdyby Campion zdecydowała się inaczej rozłożyć akcenty. Mniej starać się zaskoczyć widza, a bardziej skupić się na postaci głównej bohaterki, któa jest bardzo spostrzegawcza, jeśli chodzi o szczegóły, lecz nie jest w stanie zauważyć "szerszego obrazu", scalić poszczególne detale. Gromadzi słowa, scenki, wspomnienia, jednak nie wyciąga z nich wniosków. Ta warstwa filmu jest najbardziej intrygująca... ale chyba tylko dla mnie, bo na pewno nie dla reżyserki.
Film niestety rozczarowuje... trochę szkoda.