TCM 2 ma tam swoich wielbicieli. To jeden z pierwszych komedio-horrorów obok Reanimatora. To nie sequel, mimo dwójki w tytule, tylko wariacja na temat oryginału. "Martwica mózgu" spotyka "Teksańską masakrę". Tylko czy była ona potrzebna? Bo film durny to niemiłosiernie. I nie powinno się wciskać do serii parodystyczne filmy. A tu zrobiono nawet dwa, ten Next Generation był jeszcze głupszy.
Jak podejdziesz do tego filmu jako taki odmóżdżacz to nawet ujdzie. Ale rzeczywiście w ogóle nie ma podejścia do klasyki.
Z wszystkich filmów z tej serii, ten jest najsłabszy.
Bohaterowie są dość antypatyczni. Trudno się do nich przyzwyczaić, bo niektórzy zginęli, zanim można się było czegoś dowiedzieć na ich temat.
Rodziny miejscowych wariatów już nie ma, bo się wyprowadzili, podobnie jak reszta mieszkańców. Zostały tylko puste budynki (to akurat na plus, bo miejsce akcji, to właściwie makieta miasta z dzikiego zachodu i można puścić oko do widza, że to wszystko należy wziąć w nawias), mechanik, stara babka i jej 80 letni wnuk (adoptowany). Babka padnie z oburzenia na zawał (bo ma papier na budynek, który chcą jej zabrać i przerobić na przestrzeń galerii), a wnuk uzna, że trzeba wymordować wszystkich w okolicy. Aby tradycji stało się zadość, ściągnie babce skórę z głowy i założy sobie na twarz. Niby normalne, bo to horror, ale jakoś zbyt szybko i zbyt łatwo poszło to w tę stronę.
Później, gdy już machina przemocy została uruchomiona, film wraca na w miarę dobry poziom. Facet z twarzą babki na głowie przypomina potwora z lat 70 i macha piłą jak w pierwszym filmie. Ludzie giną w efektowny sposób, w hurtowych ilościach (scena z autobusem) lub na raty, gdy trzeba przeciągnąć czas trwania filmu. Leatherface mimo 80 na karku jest żwawy, na klatę przyjmuje strzały ze strzelby, pływa pod wodą i leje z bani teksańskich kozaków, chociaż ma problem z ubiciem drobnej nastolatki z depresją.