Grupa ludzi (dość młodych) ucieka od swoich problemów z dużego miasta, a ich drogi spotykają się nad morzem. Na plaży biwakują, bawią i cieszą życiem. W końcu starają się zapomnieć o kłopotach, które ich tu przywiodły. Ich tymczasowy obóz coraz bardziej się rozrasta a oni poznają nowych ludzi. Nie wszyscy jednak ze nowo spotkanych są pozytywnie nastawieni.
W wielkim uproszczeniu tak rysuje się fabuła.
Jest to jednak obraz którym widzowi autorzy próbowali zwrócić uwagę nie tylko na piękno przyrody, przyjaźni i miłości ale przede wszystkim na to że obecnie nawet jeśli chce się żyć radośnie i spokojnie to nie ma się takiej szansy. Zawsze i wszędzie znajdą się ci źli, zawsze narzucone ramy i schematy - dopadają, a przeszłość w każdej chwili może o sobie dać boleśnie znać.
Bohaterowie filmu nie chcą dać się wtłoczyć w bezsensowne gierki w których jeśli nawet coś się ugra to trzeba tego bronić zębami i pazurami. Przypomina to bardziej szarpaninę niż szczęśliwe życie, i takie w istocie jest. Coraz mniej człowieka w człowieku. Dlatego uciekają i szukają jakiejś zacisznej przystani gdzie mogli by spokojnie egzystować. Nie pragną od życia zbyt wiele, niewiele też mają, poza bogactwem wewnętrznym. Okazuje się jednak że wszędzie potrafi ich dopaść to od czego uciekają. Czy jest jakaś szansa na zmianę tego stanu ? Oglądając zakończenie można mieć takie złudne nadzieje (ale to tylko na poprawę samopoczucia u widza), jednak w obecnym świecie zdaje się że pozostaje tylko to - łudzenie się i wiara w poprawę.