Ogólnie film mi się podobał i przymknąłem oko na naciąganą historię, bo akcja była, klimat był, bezwzględny Terminator też, ale...
...Pojawia się Arnold S. i czar pryska :(
No ludzie!!!
Jak mam odebrać fakt, że mordercza maszyna T-800 pracuje przy produkcji zasłon w motylki czy biedronki? Zapuściła modną brodę, robi orzeźwiające napoje i..."założył" kochającą rodzinę!
Ok, ale kiedy usiadł przed domkiem i założył "nogę na nogę", to mało nie *ebłem...Bez przesady! Pomijam to, że nagle pies nawet polubił Terminatora...Serio!?
Jak w ogóle James Cameron mógł taki wątek zaakceptować? Aż trudno uwierzyć.
Nie lepiej by było, gdyby T-800 w tej chatce (zamieniłbym to na starą szopę) siedział wyłączony i aktywował się tylko w odpowiednich momentach czasowych? Zakurzony, w pajęczynach i w nieśmiertelnej kurtce skórzanej i okularach. To na pewno już wyglądałoby jakoś bardziej..."realnie".
I na koniec dodam, że gdyby ten fragment o cieple rodzinnym T-800 wyciąć, film by na tym zyskał, ale to tylko moja opinia :)