Nie od dziś wiadomo, że produkt w postaci czystej rozrywki, jeżeli tylko świetnie się w kinie
sprzeda, ma szansę na kontynuację. Bo nic tak (wielu) widzów nie przyciąga do dużego ekranu,
jak kolejna część sprawdzonego już blockbustera. Pieniądze płyną wówczas potokiem, choć i z
tym różnie bywa, a my dostajemy drugą, trzecią, piątą, czy nawet entą część czegoś, co w
rzeczywistości jest wydmuszką pozbawioną charakteru, sensu i świeżości, która co najwyżej
nafaszerowana jest drogimi efektami. W dzisiejszych czasach takie podejście do Nas, stało się
wręcz normą ... jakże przykrą normą.
Jednak raz na dekadę komuś udaje się ta trudna sztuka i tworzy kontynuację godną uwagi i
pochwał, kontynuację wcale nie gorszą, a może nawet i lepszą niż ...pierwowzór.
''Terminatora'' chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. To jeden z tych nielicznych kultowych
science fiction, który zapisał się już na zawsze w dziejach kina.
Wielki sukces jaki Cameron odniósł w 84 roku z ''jedynką'', stał się celem powrotu na duży ekran
z Terminatorem po niecałej dekadzie. Może to i długo, ale zdaje się, że wyszło to tylko dwójce ba
korzyść.
Tym razem reżyser ''wydębił'' na swój nowy projekt 110 mln$ (przy niecałych siedmiu odnosząc
się do części pierwszej jest to kolosalna suma!!!), tworząc tym samym najdroższy film w tamtych
czasach i jeden z większym budżetem w ogóle w kinie rozrywkowym.
Cameron postanowił skierować ''2kę'' do szerszej widowni, dlatego też poszedł nieco inną
drogą. O dziwo, droga ta, okazała się strzałem w dziesiątkę, bo Kanadyjczyk dokonał bez mała
czegoś niemożliwego.
Stworzył zupełnie inaczej wyglądającą kontynuację z odmienioną Sarą Connor i dwoma
''żołnierzami z przyszłości'', którą tysiące fanów po dzień dzisiejszy uważa za lepszą od oryginału.
Pewnie wielu zgodzi się z tym twierdzeniem, pomimo iż ''Dzień Sądu'' nie posiada nawet
minimum mrocznego i złowieszczego klimatu ''Terminatora'' z 84r. Ale posiada za to masę
innych, równie świetnych atutów. Bo tu postawiono bardziej na efekty i widowiskowość, które tym
razem nie ujmują absolutnie filmowi.
James Cameron pisząc z Williamem Wisherem Jr. swój scenariusz, pozostawił sobie furtkę do
dalszego rozwoju historii o nieuniknionej zagładzie ludzkości w niedalekiej przyszłości, i tym
samym nadał jej sensu.
W ''Terminatorze 2'' umiejętnie przechodzimy do kolejnego etapu, nie zważając nawet na to, że
syn Sary John ma więcej lat niż okres czasu istniejący pomiędzy obiema częściami.
Tutaj, udoskonalony cyborg, mogący przybierać ludzką formę i potrafiący przeobrazić się w rzeczy
o podobnych do jego rozmiarów gabarytach, ma unicestwić nastolatka. Cel, wiadomo jaki. To
tylko wstępny zarys fabuły.
Sam scenariusz ponownie jest sprawnie napisany i choć znów wydaje się być prosty, to po
przelaniu na ekran, dostaje mocy. Reżyser wszystko w nim płynnie prowadzi. Jest przejrzysty,
zrozumiały i logiczny (cokolwiek to oznacza w gatunku sf), czytelna fabuła pozwala jeszcze
bardziej delektować się akcją, a tej rzeczywiście jest tu mnóstwo, zdecydowanie więcej niż w
pierwszej odsłonie lat osiemdziesiątych.
Scen, które śmiało mogą nam zapaść na zawsze w pamięć również nie jest mało i raczej nie ma
sensu wymieniać ich wszystkich po kolei. Ci, którzy wychowali się na obu filmach i znają je na
wylot, zapewne mają własne, które faworyzują bardziej lub mniej.
Jak na 91r. większość efektów budzi wrażenie do dziś, pomijając już fakt, że i tak kilka procent z
nich zalatuje tandetą. Ciągła akcja zatrzymuje oglądającego w fotelu. Ma nawet prawo go w ów
fotel wcisnąć. Cameron zadbał byśmy się nie nudzili i zrobił dla nas rozrywkę z najwyższej półki.
Dziś po latach, mimo iż zna się ten film doskonale, ogląda się go równie dobrze jak w dniu
premiery.
Linda Hamilton przechodzi kapitalną metamorfozę i staje się prawdziwą wojowniczką próbującą
ocalić syna; dochodzi tu do ogromnej zmiany wizerunku, oraz ogromnego postępu w grze samej
aktorki.
Arnold Schwarzenegger zagrał również inaczej niż w jedynce. Czy lepiej, nie jestem tego pewien,
ale taki był zamysł reżysera i tego nie zmienimy. Tak, czy inaczej, umocnił jeszcze bardziej swoją
pozycję herosa w Hollywood. Kojarzony z ramoneską, czarnym okularem, Harleyem i strzelbą, w
swej ''wizytówkowej'' scenie filmu, kreuje kogoś poza zasięgiem człowieka. Kreuje wielką siłę.
Bezcenne są fragmenty z uśmiechającym się Arnie'm, a wypowiadane przez niego słowa ''hasta
la vista, baby'', zachowały się po dzień dzisiejszy i widnieją nie tylko w głowach widzów, ale
przede wszystkim w księdze najsłynniejszych cytatów kina.
Edward Furlong zagrał zadziornie (nieźle), a Robert Patrick ''zrobotyzował'' znakomicie T-1000.
Montaż scen to klasa sama w sobie. Każda z nich jest istotna i znakomicie prowadzi do
następnej. Pościgi, eksplozje i tysiące wystrzelonych kul przekraczają standardy tamtych czasów.
''Terminator 2 - Dzień Sądu'' nie posiada pustych miejsc, tu każdy kadr wypełniony jest na full.
Narracja, dialogi, muzyka też dobrze się prezentują. Mamy do czynienia z rozrywką pisaną przez
bardzo duże R.
Koniec końców, Cameron umiejętnie postawił w finale ''kropkę nad i'', i kończąc swoją misję
obcowania z cyborgami i rodziną Connor'ów, zamyka bramę na dalszy rozwój . Nie ma się co
dziwić, że ''trójkę'' potraktował obcesowo.
Ciężko napisać coś więcej o tej produkcji z 1991r, bo wydaje się, że już wszystko zostało przez
innych fanów (i nie tylko fanów) powiedziane.
Dla mnie pozostanie już jednym z najlepszych filmów akcji z obowiązkową pozycję na półce
wśród kultowych dzieł.
Dzisiejsze kino akcji nie posiada duszy, którą miały oba ''Terminatory''. Ulubieniec na 8,5/10.