Terminator 2: Dzień sądu

Terminator 2: Judgment Day
1991
7,6 278 tys. ocen
7,6 10 1 277762
8,4 49 krytyków
Terminator 2: Dzień sądu
powrót do forum filmu Terminator 2: Dzień sądu

Uwielbiam, jeden z lepszych klasyków do których wracam, ale od zawsze mam jedno wielkie ALE:) Mianowicie - jakim cudem powstał Terminator i Skynet rosło w siłę, skoro Dyson jeszcze nic nie zrobił:) Przecież Terminator nie mógł przybyć z przyszłości bronić Connora skoro ta przyszłość jeszcze nie nastąpiła;)

Burnwash

Na to pytanie sam sobie od razu odpowiedziałeś pisząc, że j e s z c z e nic nie zrobił - a i w filmie mowa jest o tym, że zrobi, choć na razie o tym nie wie.

W tej części są zresztą inne rzeczy, które w aspekcie czasowym - a także psychologicznym - nijak nie trzymają się kupy, np. wiek Sary (29 lat), która jednak w jedynce wcale nie wyglądała na dziewiętnastolatkę, choć - uwzględniając wiek Johna - powinna. A sam John z kolei ani nie wygląda, ani nie zachowuje się jak dziesięciolatek i na nic tu tłumaczenia, że trudne dzieciństwo i matka w psychiatryku. Edward Furlong miał w momencie powstania filmu 13-14 lat, a scenariusz jeszcze pogłębia wizerunek nastolatka na etapie dojrzewania i szczeniackiego buntu, jaki Connor/Furlong prezentuje od samego początku filmu.

silvas76

Ale to i tak się kupy nie trzyma. Przecież Connor nie mógł przysłać Arniego, z przyszłości skoro jeszcze był 10latkiem. Skoro przyszłości jeszcze nie było bo Connor był dzieckiem, to jakim cudem wysłał Terminatora żeby go bronił?

Burnwash

Zaraz, zaraz - w przyszłości, z której zostaje wysłany T-800, John Connor jest już dorosły i dowodzi ruchem oporu, inaczej nie byłoby wiadomo, że wysłanie jakiekolwiek terminatora jest w ogóle potrzebne. Jako dziecko Connor odgrywa w filmie rolę celu, a nie wysyłającego.

Przypuszczam jednak, że wiem, o co Ci chodzi: skoro ostatecznie wysłany terminator pomógł w niedopuszczeniu do powstania Skynetu i myślących maszyn oraz stworzenia ich przez Dysona i Cyberdyne Systems, to w jaki sposób - i po co właściwie - miałby zostać wysłany z przyszłości, skoro w tej sytuacji w ogóle nie powinien był powstać.

ocenił(a) film na 10
silvas76

Z tego co mi wiadomo to Connor i tak wysłał Terminatory mimo zmiany biegu czasu w drugiej części. Dzień sądu został tylko przesunięty i był nieunikniony. W czasie wojny z maszynami Connor po odnalezieniu Kyle'a Reesa i tak decyduje się na jego wysłanie. Podobnie jest z następnymi terminatorami ponieważ wysłanie Reesa i maszyn było reakcją na działanie Skynetu, który wysłał własnych zabójców. Można przypuszczać, że akcja trzech filmów jest już dziełem linii czasu utworzonej w części drugiej. Connor mógł obawiać się, że nie wysłanie któregoś z Terminatorów zlikwiduje jego linię czasu co jest błędem. Przez całą serię działa pewien rodzaj zapętlenia. Connor rodzi się tylko dlatego, że Reese został przysłany. Connor przeżywa i opóźnia dzień sądu w 1993 roku. Interwencja trzeciego wysłannika w postaci T-850 ratuje Connora przed T-X i chroni przed wybuchem jądrowym. Connor ostatecznie uświadamia sobie, że nie można pewnych wydarzeń uniknąć. Poznaje Katherine Brewster, swoją żonę. Godzi się ze swoją rolą.

werty36

Najbardziej widać to zapętlenie w części pierwszej. Jak piszesz, „Connor rodzi się tylko dlatego, że Reese został przysłany.” A zarazem Reese zostaje przysłany po to, by Connor mógł się urodzić, i jednocześnie dlatego, że Connor się urodził i znana była jego rola jako przyszłego dowódcy, do której przekreślenia Reese ma nie dopuścić.
A do tego niektórzy czasem pytają, jak to możliwe, że Reese został przysłany z przyszłości, której przecież nie mógł doczekać, bo chroniąc Sarę zginął. To jest, oczywiście, pytanie w rodzaju, co było pierwsze: jajko czy kura? I tu pozostaje założyć, że gdzieś tam urodzi się albo równolegle do wydarzeń z jedynki żyje sobie niczego nieświadomy Reese, który potem zostanie przysłany z przyszłości.

ocenił(a) film na 10
silvas76

W sumie można przyjąć dwie wersje. Czyli paradoks związany z predestynacją i tym, że powstanie Skynet i Connora było możliwe przez ingerencję w czasie i pojawienie się w 1984 roku Reesa oraz Teminatora, którego szczątki wykorzystano do budowy Skynetu. Druga mozliwość jest taka, że istniaja pierwotna linia czasu, w której Connor miał innego ojca, zniszczył Skynet ale przed tym maszyny wysłały T-800 a Connor Reesa. Problem w tym, że Reese przed wysłaniem miał fotografię Sary Connor, która nie mogła powstać bez interwencji w czasie (zrobiona na meksykańskiej pustyni gdy była już w ciąży Johnem i chciała przygotować go do roli przywódcy). Do tego Skynet nigdy nie wiedział kto jest ojcem Johna (no może do czasu Terminatora Ocalenie co już jest całkowicie z dupy), gdyby istniała pierwotna linia czasu, potrafiłby zlokalizować jego dane bo byłby to gość z kartoteką. Na różnych forach jest dyskusja o tym i zawyczaj są dwa obozy. ;) Prawdziwy szkopuł tkwi w dalszych kontynuacjach nakręconych trochę niepotrzebnie. Już jedynka stworzyła nielada zagwozdkę. Dwójka to doprawiła ale jest filmem wybitnym. Trzecia część podziurawiła logicznie opowieść tak, że nie warto próbować tego tłumaczyć. Za duzo ingerencji w czasie by dało się to dobrze wytłumaczyć i wybronić swoją teorię.

ocenił(a) film na 9
werty36

W pełni spójna czasowo jest jedynie pierwsza część Terminatora. W dwójce Cameron sam już zamieszał, więc dla uproszczenia omówię koncepcję z jedynki, a potem osobno z dwójki.

T1:

Część pierwsza może jedynie wtedy zadziałać czasowo (i do tego z paradoksem), jeśli się założy jeden spójny czas. W tym czasie (z perspektywy teraźniejszości 2029), 1984 rok istnieje jako przeszłość w której byli już i terminator i Reese. Niestety w tym przypadku jest to wizja czasu już ustalonego, i tu kolejny paradoks. Skynet nic nie może zmienić, tworzy jedynie sytuację w której sam siebie wytwarza i niszczy jednocześnie za pomocą pomysłu maszyny czasu. Podobnie John sam doprowadza do swoich narodzin wysyłając w przeszłość swego ojca. Wszystko to możliwe jest dlatego, że Cameron założył czas jako jedną ciągłą linię czasu i to w dodatku deterministyczną. Trudne do zrozumienia jest to z perspektywy wydarzeń 1984 roku: dziwne wydaje się, że nagle ni z tego, ni z owego pojawiają się w nim nowe postaci Terminatora i Reese'a po czym niejako odgrywają swoje role, doprowadzając jedynie do wydarzeń z 2029 i nic faktycznie nie zmieniając.

Żeby to zrozumieć lepiej jest spojrzeć z perspektywy 2029 roku. Z tej perspektywy wydarzenia 1984 roku są przeszłością, która już miała miejsce. Skynet wysyła Terminatora w nadziei, że odmieni to losy wojny. Nie wie o tym, że w 1984 roku ten Terminator już był i mu się nie udało, bo po wojnie zaginęły niemal wszystkie informacje o przeszłości: Skynet wie tylko jak się nazywa matka Johna, nie zna nawet jej wyglądu. Wysyła T-800 i nic się nie zmienia, bo przecież przeszłość już się wydarzyła, a w niej Reese z Sarą pokonali Terminatora. Skynet o tym nie wie, nie wie też że nie mógł zrobić inaczej tylko wysłać terminatora, bo te wydarzenia miały już miejsce. Tym bardziej nie wie o tym John, który pojawia się w tym momencie w siedzibie Skynetu ostatecznie go pokonując. Odkrywa istnienie maszyny czasu i dochodzi do wniosku, że musi się ratować wysyłając Reese'a. Z jego punktu widzenia to wolny wybór, ale faktycznie to przeznaczenie, przed którym nie może uciec: w 1984 roku Reese już był i go spłodził. Na tym etapie nie wiemy nawet na pewno, czy John wie że Reese był jego ojcem. Na etapie T1 nie było jeszcze mowy o drugiej części, więc nie wiemy, czy kasety które nagrywa Sara w ogóle dotrą do Johna. Może ostatecznie mu ich nie da i o ojcu mu nie powie? Jeśli nie wie o tym, że Kyle jest jego ojcem to wysyłając Reese'a wypełnia swoje przeznaczenie nieświadomie, jeśli zaś wie to wypełnia je świadomie, wiedząc że inaczej nie przyjdzie na świat. Po wysłaniu Reese'a John niszczy maszynę czasu (Kyle w jedynce mówi Sarze, że miała być zniszczona zaraz po jego wysłaniu) i czeka. Nic się nie dzieje, zatem zapewne John dochodzi do wniosku, że misja się powiodła. Nie wie, że zarówno czyny Skynetu jak i jego były już ustalone przez wspólną dla nich przeszłość 1984 roku, w której odbyła się wygrana przez Sarę walka. Gdyby tak nie było wydarzenia z 2029 roku w ogóle nie mogłyby nastąpić, a zatem ta walka musiała się zakończyć zwycięstwem Sary. Determinizm pełną gębą.

Z tej perspektywy patrząc film Terminator jest jak oglądany po latach film o drugiej wojnie światowej: nie pokazuje tego co może się stać, tylko dokumentuje to co już się wydarzyło. Inaczej mówiąc cała koncepcja T1 jest wymyślona tak, jakby był to dokument nakręcony z perspektywy 2029 roku. Takie były wydarzenia 1984 roku i tyle.

T2:

Dwójka to co innego. Connor musiał porobić zmiany by umożliwić dalsze losy już zakończonej historii więc zrobił coś takiego:

Connor oczywiście wie od matki, że Reese był jego ojcem, ale wie że nie może mu o tym powiedzieć i wie też, że przyjdzie czas gdy będzie musiał go wysłać w przeszłość by uratować matkę i żeby sam mógł się urodzić. Czyli przeznaczenie pełną gębą do kwadratu. Wydarzenia z 2029 są zmodyfikowane o tyle, że John wie, że wysyłając T-800, Skynet nie dopiął swego i że musiał wysłać też T-1000. Connor wie przy tym, że i to się nie powiodło, ale związany przeznaczeniem musi wysłać zarówno Reese'a w przeszłość jak i kolejnego T-800. Co ciekawe John ma większą wiedzę niż sam Skynet: nie wie on, że żadna z misji jego terminatorów się nie powiodła, bo gdyby wiedział to po co miałby je słać skoro to i tak nic nie zmienia. Za to Connor po dwójce zyskuje niemal boską wiedzę: wie na pewno, że przeżyje i pokona Skynet, wie też że nadejdzie dzień, gdy pozna swojego ojca i wyśle go i drugiego obrońce w czasie. Nie wie jak dokładnie do tego dojdzie, ale wie że to się stanie.

Na koniec mały problem: dlaczego John wiedząc to wszystko nie zrobi na przekór i nie wyśle nikogo? Przecież mógłby się zbuntować. Tutaj koncepcja trochę zaczyna trzeszczeć, ale ratuje ją założony determinizm świata: przeszłość jest już ustalona i Connor nie może tego zmienić. Mimo, że sądzi że ma wolny wybór jego działania i tak doprowadzą do wydarzeń z 1984 roku. Zapewne mimo wątpliwości na końcu i tak zrobi to co powinien, bo inaczej nie może. Albo jeśli się zbuntuje to wydarzenia zewnętrzne o których on sam nie wie do tego doprowadzą: dajmy na to Reese dowie się, że John nie chce go wysyłać, ale on przecież kocha Sarę i chcąc ją ratować sam pójdzie przy okazji wysyłając T-800 i programując go tak, że niby John go wysłał. Możliwości jest wiele, ale założenie jest takie, że czas to samonaprawiający się mechanizm, bo musi być spójny i skoro wydarzenia z przeszłości miały już miejsce, to zmienić ich się nie da. Oczywiście ani Skynet, ani John nie znają pełnej natury czasu i myślą, że jednak da się go zmienić, ale się mylą. Próby zmian i tak w konsekwencji doprowadzają do takiego samego rozdania jak było to ustalone.


ocenił(a) film na 9
Phillosoff

P.S.

W części poświęconej T2 na początku powinno być napisane Cameron, a nie Connor. Chciałem napisać, że Cameron zmodyfikował swoją historię z części pierwszej by umożliwić wydarzenia z części drugiej, a wyszło jakby to główny bohater mógł zmienić swoją historię :)

Phillosoff

Edit: do usunięcia.

Phillosoff

Nie, wszystko się zgadza. Connor porobił zmiany w fabule, zaś Cameron wysłał z przyszłości Reese'a, a potem terminatora, po to by mógł nakręcić o tym film - najpierw część pierwszą, a potem drugą. Natomiast wysyłka kolejnych cyborgów na potrzeby następnych części odbyła się już bez konsultacji z Cameronem i Connorem, ani nawet z Sarą. ;-)

ocenił(a) film na 10
silvas76

hahahahahahahah!!! (y)

Phillosoff

W kontekście determizmu, o którym piszesz, tym zabawniejszy jest fakt, że w części drugiej Sara najpierw wierzy, że nadchodzi wojna i zagłada ludzkości, w związku z czym - jak mówi - jest jej wszystko jedno, bo ona, doktorek ze szpitala i inni ludzie "już są martwi", a jednak działa na przekór temu i gada na okrągło, że przyszłość nie jest przesądzona. I w ten sposób znowu nic nie trzyma sie kupy. ;)

ocenił(a) film na 9
silvas76

Bo ten determinizm z jedynki w dwójce zaczyna trzeszczeć w szwach i sypać się jak domek z kart.

W jedynce sprawa jest prosta: wydarzyła się wojna, znalazł się przywódca ruchu oporu. Teraz chcą go zabić w przeszłości. To kluczowe do zrozumienia filmu: 1984 to jest przeszłość roku 2029 z wojną nuklearną! Przy tym rozumieniu wojna jest nieunikniona, więc kluczowe jest przeżycie Johna Connora. O zapobieganiu wojnie nikt nawet nie mówi. W końcówce pojawia się meksykanin, który mówi że zbliża się burza. Sara odpowiada: wiem.

Dwójka postanowiła jednak, że można być kowalem swojego losu i że nie ma przeznaczenia. W efekcie stawia to logikę części pierwszej pod znakiem zapytania. Bo skoro wojny nie będzie to po co było się uganiać za Sarą i Connorem, no i kto to w ogóle miałby robić skoro wojny nie ma? Tutaj mamy spojrzenie na czasy obecne jako teraźniejszość, a 2029 to nieodgadniona przyszłość. Czyli mamy obrócenie całej koncepcji o 180 stopni. I zaczynają się problemy czasowe i logiczne.

ocenił(a) film na 10
silvas76

Kyle urodził się po Dniu Sądu... przynajmniej z tego co sam twierdził w T1. Co prawda data wybuchu Dnia Sądu się przesuwała, ale pewne jest, że w 1984 roku Kyle'a jeszcze nie było na świecie. Tak więc nigdy nie doszło do sytuacji w której istniałoby dwóch Kyle'ów jednocześnie.

ocenił(a) film na 9
Dentarg

W sumie to nie można powiedzieć, że data wybuchu wojny się przesuwała. Przynajmniej nie jeśli chodzi o filmy Camerona. W pierwszej części nie znamy tej daty, poznajemy ją dopiero w dwójce. Wiemy tylko tyle, że Kyle przyszedł na świat po wojnie. W jedynce wygląda na 30 lat, skoro przysłano go z 2029 to można założyć że urodził się około 2000 roku, zatem faktycznie po dacie wybuchu wojny z 1997.

ocenił(a) film na 10
Phillosoff

Tak, u Camerona się nie przesuwała. Niestety, T3 i Ocalenie są oficjalnymi kontynuacjami, więc wziąłem je pod uwagę.

ocenił(a) film na 9
Dentarg

A ja je z konsekwencją ignoruję i traktuję jako niekanoniczne. Kto mi zabroni ;)

ocenił(a) film na 9
Phillosoff

P.S.

Problem w tym, że urodziny Kyle po 1997 roku miałyby sens, gdyby nie fakt, że w dwójce Cameron postanowił przewrócić koncepcję czasu z jedynki do góry nogami i faktycznie bohaterowie powstrzymują wybuch wojny w 1997. Od tego momentu nie wiemy, czy wojna nie wybuchnie w ogóle, czy też z jakimś opóźnieniem.

W pierwszym przypadku cała misternie budowana historia z jedynki z predestynacją i determinizmem czasowym rozlatuje się na drobny mak: skoro Skynetu i wojny nie ma to kto wysłał te wszystkie terminatory?

W drugim przypadku, znaczne opóźnienie wojny po roku 2000 spowoduje, że Kyle będzie zbyt młody by cofnąć się w czasie i uratować Sarę.

Najrozsądniej byłoby założyć, że wojna wybuchła mimo wszystko z jakimś niewielkim opóźnieniem wynikłym, ze zniszczenia Cyberdyne i zabicia Mylesa jednak bohaterowie nie wiedzieli o tym, że jakieś informacje, albo nawet i wszystkie przetrwały. W końcu Cyberdyne mogło mieć gdzieś inną ukrytą siedzibę. Wtedy jednak nie do uniknięcia są zmiany w historii w stosunku do części pierwszej, co jednocześnie powoduje dopuszczenie zmian w czasie. A to już doprowadza do rozsadzenia całej koncepcji czasu w Terminatorze, bo skoro wojna wybuchła kiedy indziej niż początkowo, to całość wydarzeń wojny zmieniła się, a zatem trudno sobie wyobrazić że doprowadziły one do dokładnie takich samych skutków w 2029 roku i wysłania pierwszego Terminatora tak jak to miało miejsce. Wszystko zaczyna się w tym momencie walić.

ocenił(a) film na 10
Burnwash

Bo ten film jest glupi od tej strony.To paradoks- waz polyka swoj ogon. Nawet cofajac sie w czasie i zmieniajac bieg historii to potoczy sie ona wlasna,niezalezna droga w czasie i przestrzeni.Wiec w sumie nie ma sensu wysylac nikogo w przeszlosc bo to nie zmieni przyszlosci, nie tej z ktorej ktos zostal wyslany.Jedynie co zmieni to oszczedzi horroru drugiej lini czy tez tunelowi czasoprzestrzennemu,ktory potoczy sie swoja droga o czym juz pisalem. Skoki w czasie teoretycznie moga odbywac sie po okregu-jak kamyk wrzucony do wody tworzy kregi ,ale kazdy z nich jest niezalezny a skoki odbywaja sie z jednego na drugi i nawet po ingerencji na ktoryms z nich (poprzednim) rozejdzie sie swoja neutralna "fala" jak ja to nazywam.

ocenił(a) film na 9
peterson23

To co piszesz ma oczywiście sens przy założeniu, że podróż w czasie tworzy nową odnogę czasoprzestrzenną. Takie rozwiązanie wydaje się najbardziej racjonalne, ale prowadzi do wniosku że film nie ma sensu.

Moim zdaniem istnieje rozwiązanie mniej intuicyjne, ale bardziej zgodne z duchem filmu i pozwalające mu zachować sens. Załóżmy że mamy ciągły czas. Nie jest tak, że cofnięcie się w czasie powoduje wytworzenie nowego. Na chwilę nie myślmy nad tym, co jest czego przyczyną. Czy z punktu widzenia 1984 roku ma jakieś znaczenie, że Kyle i T-800 nie mają swojego rodowodu biorącego się z przeszłości? Nagle znajdują się w tym czasie i wchodzą z nim w interakcję. Ta interakcja, doprowadzi w konsekwencji do wydarzeń 2029 roku i cofnięcia się ich w czasie, ale z punktu widzenia linii czasu oni po prostu z niej zniknęli w 2029. Równie dobrze mogli zginąć w wybuchu i efekt byłby ten sam. Ich rola w wydarzeniach właśnie się zakończyła i przestali wpływać na rzeczywistość. I tyle.

Reszta to już nasze rozważania odnośnie paradoksów i tym podobne, zakładające nie wiedzieć czemu jakieś pętle i te sprawy. Tak naprawdę nie ma jednak mowy o żadnych pętlach: czas się nie zapętlił w rodzaj Dnia Świstaka w momencie podróży w czasie. Jeśli wyobrazisz sobie czas, jako szereg nawiniętych na siebie zwojów jak na przykład rolka taśmy filmowej, to zauważ że od rozpoczęcia rolki do jej zakończenia może być wiele metrów zwojów, ale one się ze sobą stykają w promieniu paru milimetrów. Jeśli mógłbyś jako podróżnik w tak rozumianym czasie przeskoczyć pomiędzy zwojami, to w oka mgnieniu pokonasz odległość która w przy normalnym biegu czasu trwałaby wiele lat.

Idźmy dalej tym tropem. Przy założeniu, że nie możesz skoczyć w przyszłość, bo ten zwój nie powstał i nie ma do czego, to skaczesz do czegoś co z definicji już było i uległo nawinięciu. Czyli na zdrowy rozum, skoro skoczyłeś do czegoś co już było to znaczy że... ty w tamtym czasie już byłeś! Musiałeś być, no bo to już jest przeszłość! To już miało miejsce.

Tak wygląda moja teoria podróży w czasie, która zakłada jego faktyczną stałość i liniowość i nie dopuszcza powstawania odnóg i alternatywnych linii. Wiem, że koncepcja linii alternatywnych jest szalenie popularna, ale paradoksy które generuje nie wydają mi się łatwiejsze do zrozumienia niż te które generuje moja wersja.

ocenił(a) film na 10
Phillosoff

wow! myslalem ze tylko ja tworze dlugie wywody- mylilem sie! :d wiesz co, niechce mnie sie filozofowac na temat t2 i jego paradoksow- dla mnie jest logiczne, ze zmieniajac przeszlosc nie mozna wplynac na przyszlosc, ktora nigdy by nie nastapila(ow paradoks) bo to jest nielogiczne,nie tzyma sie kupy a wedlug tego co napisalem wczesniej tak wlasnie jest i film(fabula) traci sens, ale to tylko film i malo ludzi zastanawia sie nad tym ;) ave!

ocenił(a) film na 10
Phillosoff

ps. komiks Thorgal i jego album pt" Wladca Gor fajnie to fajnie ilustruje/wyjasnia, moze czytales? Jak nie to polecam. W pozniejszym albumie pt " Korona Ogotaja" rozszerzony temat tez byl jeszcze bardziej

ocenił(a) film na 9
peterson23

Czytałem. Koncepcja podróży w czasie z Thorgala bardzo mi się podobała.

ocenił(a) film na 10
Phillosoff

aha, i jeszcze jedno! Twoja teoria z tasma itp tez bardzo ciekawa. Moze doczekamy sie, albo przyszle pokolenia jak to jest naprawde i byc moze mozna sie bedzie przeniesc w czasie. A tak w ogole to cale nasze zycie to projekcja matriksa, jakze wiele wyjasnia (sny prorocze jako anomalia systemu, gdzie daje nam ,pokazuje czesc z gory zaplanowanego scenariusza "zycia" w ow systemie) i inne rozne dziwne rzeczy tez a przeiez tak jak w grze komputerowej wszystko jest mozliwe! :) ;) Fajni by bylo gdyby okazalo sie to prawda i moze nie maszyny ale gdzies tam niewiadomo gdzie ktos sobie urzadzil fajna gierke pt: zycie na ziemi, jakies nieokielznane istoty,sily, nasi stworcy jak w ksiazkach Danikena poparte dowodami istnienia roznych dziwnych bogow,istot ktore odbily swoje pietno tu na ziemi a moze to tylko wlasnie iluzja, czesc gry(?) ;) Tego nie wie nikt i byc moze sie nie dowie, no chyba,ze gra sie skonczy "niedlugo" :D ;)

ocenił(a) film na 9
peterson23

Mało kto wie, że koncepcja z Matrixa jest wtórna. Oryginalny pomysł z tym, że istnieje jakaś aparatura która nas oszukuje co do realiów otaczającego świata pochodzi z artykułu filozoficznego Hilarego Putnama "Mózgi w naczyniu".

Phillosoff

A wcześniej pojawiła się w jednym z opowiadań w "Dziennikach gwiazdowych" Lema.

ocenił(a) film na 10
Phillosoff

Oraz z wielu innych dziel i filmow,komiksow, braciaki czerpali inspiracje, ale to juz wszyscy wiemy ;) Wystarczy wejsc na forum "Matriksa" ;)