Statek kosmiczny strzelający sztucznymi ogniami z silnika (albo to był jakiś palnik czy cuś...), design samej rakiety i stacji kosmicznej, cała ta "elektronika" - tabuny przycisków, lampek połączone z telewizorami kineskopowymi... Ja wiem, że i w "Obcym" wykorzystano ówczesną technikę, jednak tam broniła się swoją surowością, minimalizmem, zgrabnie wplecionym w projekty mrocznych wnętrz statku "Nostromo". Na "Goliacie" jest tak trochę... nisko budżetowo niestety.
Jeśli chodzi o samą fabułę - rażą jednak dziś pewne dłużyzny, może to wina sposobu narracji Piestraka, może wina ówczesnego sposobu kręcenia filmów. "Pirx" jest też do bólu statyczny i przypomina chwilami spektakl Teatru Telewizji, może tylko bardziej wystawnie zrealizowany. Śmieszyć mogą współczesnego widza te najazdy kamery na lądujący samolot PanAm i każdy drapacz chmur - w domyśle miały chyba wprowadzić widza z PRL-u w klimat zachodniego luksusu(?).
Sam pomysł Lema wydaje się wciąż świeży. Co więcej, echa opowiadania możemy łatwo odnaleźć w wielu filmach, z "Obcym" i "Łowcą androidów" na czele (ciekawe, kto czerpał od kogo, hehe). Motyw ukrytego wśród ludzi androida jest wspaniałą okazją do rozważań na temat istoty człowieczeństwa. I tu znów zastrzeżenie - Pirx często przemawia stylem naukowca, jego refleksje może bronią się jako książkowe rozważania w myślach, jednakże wypowiadane na głos brzmią... no właśnie, papierowo i nienaturalnie.
Wielkim zawodem, autentycznie, była muzyka słynnego Arvo Parta. Spodziewałem się jakichś mistycznych brzmień, czegoś na miarę Straussa w "Odysei", a dostałem mieszankę jakichś marszy austro-węgierskich i nijakich melodii, podlanych do tego kakofonią elektronicznych dźwięków w tylu "jak mały Jasio sobie wyobraża brzmienia kosmosu"... Może tym większy mój zawód, że nie spodziewałem się wiele od strony wizualnej ani fabularnej, a nazwisko Parta jakoś mnie nastroiło pozytywnie w oczekiwaniu.
Ogólnie, niestety - mimo rodzimego patriotyzmu, bo to dzieło częściowo polskie z polskimi aktorami - średnio. Tylko Lem ratuje całość.
Jacek Piekara @JacekPiekara 1 godz.
1 godzinę temu
W 1979r na Festiwalu Filmowym w Trieście "Test pilota Pirxa" dostał Złotego Asteroida, pokonując "Obcego" Ridleya Scotta.
https://twitter.com/JacekPiekara/status/927900830359048192
dzięki za ciekawostkę :-) czyli jednak
Nie wiem czemu wciąż utrzymuje się ten mit o pokonaniu "Obcego", skoro na ówczesnym festiwalu w Trieście "Obcego" nie było nawet w konkursie.
Czyli reżyser kłamie?
https://www.sciencefictionfestival.org/archivio-edizioni/fes...
https://www.sciencefictionfestival.org/archivi o-edizioni/fes...
Film strasznie trąci myszką, z perspektywy dzisiejszego widza, przyzwyczajonego do płynnych efektów specjalnych. Wystarczy jednak na chwilę przełączyć się kanał nazywający się w Polsce SciFi żeby przekonać się, że spora część dzisiejszych produkcji niewiele odbiega jakością od Testu pilota Pirksa, a dzieli je technologiczna przepaść.
Tak, sztuczne ognie w tyłku Goliatha są żenujące, te wszystkie przejścia, przejazdy ruchomymi chodnikami w tunelach, telefony na guziki, windy i piękny Boeing 707, nieistniejącej już linii Pan Am mogą razić, tyle że wtedy, w 1979 roku, ruchome schody w Polsce były na dworcu centralnym i w Katowicach, większość telefonów miała korby, niektórzy w domach mieli głośniki radiowęzła, nie wszyscy mieli lodówki a kolorowy telewizor był uznawany za pochodzący z piekła podejrzany artefakt.
To łażenie Pirksa po ruchomych chodnikach lotniska CDG w Paryżu, albo widok na fantastyczną panoramę Nowego Jorku były doświadczeniem niedostępnym dla nikogo w Polsce, poza nielicznymi, dziesiątkami, może setkami osób w państwie. Niestety mam pesel jaki mam, i pamiętam do dziś te ręce Kaldera odrywające się od niego. Wtedy był to wstrząs i wizja cudów techniki i architektury przy których ludziom opadały szczęki. W końcu elektryfikację kraju zakończono zaledwie 10 lat wcześniej. Telewizja Polska rozpoczęła transmisje sygnału w kolorze 8 lat przed premierą Pirksa, a i to tylko w jeden dzień w tygodniu. Warto więc znać kontekst w jakim ta premiera miała miejsce.
A a'propos Mistrza Lema, klękajcie narody, był nieprawdopodobnym wizjonerem, intelektualnym gigantem, obdarzonym darem trudnym do porównania z dzisiejszą masą pisaniną. W każdym razie twórczości Lema z taśmową produkcją Mroza, odpowiednikiem "twórczości" disopolowej Zenka w "muzyce" porównać nie można.
Niestety moim zdaniem słownictwo Lema, kiedyś wyszukane, zrozumiałe przez elitę zestarzało się bardzo, zwłaszcza w wielu opisach technicznych. Większość książek nie angażuje czytelnika emocjonalnie, wieje chłodem i czuć dystans, ale taki chyba właśnie był Lem. Albo się to lubi, albo nie. Z drugiej strony istnieje sporo dzieł Lema wymagających obłożenia się leksykonami, których nie da się słuchać jak Mroza, czasem zgubienie jednego akapitu kładzie na łopatki możliwość nadążania za myślą, u Mroza można zgubić kilka rozdziałów bez obaw o załapanie pomysłu.
Moim zdaniem Lem w dzisiejszych czasach jest strasznie nudny, może nie jak flaki z olejem, albo Nałkowska ale jednak. Fantastyczny film Solaris, na podstawie obłędnie nudnej i cudownej jednocześnie książki o tym samym tytule jest na moją tezę dobrym argumentem empirycznym.
Zmierzam do brzegu, serio. Jeżeli ktoś chce poznać szerszy kontekst tej nieporywającej historii powinien sięgnąć po Opowieści o pilocie Pirksie, Akcja dzieje się leniwie, jak chodzenie po księżycu, w zwolnionym z naszej dzisiejszej perspektywy tempie. Taki sam jest film. Bohater po prostu musi się nachodzić...