Choć film jest ciekawy wizualnie i trzyma w napięciu, to zbyt wiele jego elementów wydaje mi się nieprzemyślanych i wręcz niepotrzebnych - stworzonych chyba tylko, aby skomplikować widzowi czytelny odbiór całości.
Jak wiadomo jest to moralitet, ukazujący ludzką naturę - to do czego jesteśmy zdolni wbrew zasadom, zgodnie z którymi zawsze staraliśmy się żyć. Para głównych bohaterów otrzymuje możliwość wzbogacenia się w zamian za zgodę na uśmiercenie jakiejś osoby. I tu się pojawia problem, bo ich potyczki, o których opowiada cała dalsza część filmu, w ogóle by się nie rozpoczęły, gdyby Arthur nie złamał jednej z zasad, dając swemu teściowi do sprawdzenia numeru rejestracyjnego limuzyny Stewarda. Gdyby nie to, główni bohaterowie żyli by sobie nadal spokojnie (ewentualnie dręczeni wyrzutami sumienia) i wtedy filmu w ogóle by nie było. A przecież Steward nie mógł założyć, że zostanie przez nich złamana zasada o nie wspominaniu nikomu o sprawie (w wyniku czego będzie mógł ich ukarać). Wszystko co złe spotkało Arthura i Normę dopiero po tym, gdy jednak dotarło do nich to, czego się dopuścili i chcieli to naprawić zwracając starcowi pieniądze. To wydaje się nie mieć sensu.
Nie wiemy tak naprawdę kim stał się Steward po tym, gdy uderzył w niego piorun. Czy stał się ręką Boga (bądź Szatana), czy może szaleńcem, próbującym, mając ku temu środki, po swojemu wymierzać sprawiedliwość. Może i brak odpowiedzi na to pytanie byłaby atutem filmu, gdyby nie cała masa innych szczegółów, które poddają w wątpliwość sens którejkolwiek z możliwości. Mam tu na myśli m.in. scenę przedstawiającą współpracowników Arhura czekających na niego, gdy wychodził z hangaru, i mówiących mu, żeby spróbował zrozumieć wszystko to, co od tego momentu się stanie (?). Skąd te wszystkie postacie, będące "pracownikami" Stewarda, w jednej z końcowych scen ustawiający się w rzędzie i mający się gdzieś przetransportować?. Jakie znaczenie miała scena, w której chłopak na lekcji Normy zapytał ją, dlaczego kuleje?. Po co ta cała historia z przemieszczaniem się za pomocą wody [w jednej ze scen przybierającej postać trzech prostopadłościanów, z których Arthur miał wybrać jeden, jako drogę do zbawienia (skąd do cholery w takiej sytuacji w ogóle pomysł o jakimś zbawieniu)]?. Co oznaczała tak duża ilość Box'ów, skoro Steward do każdej z rodzin szedł z jedną szkatułką, którą po dwudziestu czterech godzinach "przeprogramowywał" i szedł z nią do kogoś innego? Takich pytań film zawiera pewnie jeszcze więcej, ale wątpię by ktokolwiek znalazł odpowiedzi przynajmniej na część z tych wymienionych przeze mnie. Wątpię, czy w ogóle sam reżyser był świadomy zawiłości intryg, które snuł w swoim filmie. Bo samo wywoływanie wrażenia tajemniczości niestety nie wystarczy, aby film cieszył się uznaniem i mógł być uznany za dobry.
A jakie są wasze przemyślenia na ten temat?
Być może pierwowzór literacki posiada jakieś sensowniejsze wyjaśnienie całej historii. Czy ktoś z was czytał opowiadanie, na podstawie którego powstał ten film, i czy może powiedzieć, czy jest on luźną jego adaptacją, czy może dokładnie wyjaśnione jest w nim wszystko to, co w filmie skłania jedynie do płonnych domysłów?