Widzę, że na forum pojawiają się głosy, że to film o niczym. Postanowiłem, więc napisać kilka słów od siebie na temat nowego obrazu Jima Jarmuscha. Zaznaczam, że to tylko moje subiektywne odczucia, które nie muszą być dla wszystkich do przyjęcia. Zapraszam do dyskusji w każdym bądź razie.
Wg mnie na "Limits of Control" składają się dwie zależne od siebie warstwy:
1. Warstwa, którą można określić jako "szpiegowską"
2. Warstwa, którą nazwę filozoficzną.
Pierwsza z nich to dla mnie jedynie motor napędowy filmu. Bohater otrzymuje kolejne wskazówki pomagające mu w znalezieniu i zabiciu ważnej osoby. Tak naprawdę mało poprzez nią możemy zrozumieć. Wiadomości są podawane szyfrem, niemalże nic nie jest dla nas dostępne. Ciekawi jesteśmy celu bohatera, pytamy po co to wszystko itd. Jarmusch buduje napięcie i bawi się zniecierpliwieniem widza. Moim zdaniem cała ta warstwa nie ma prawie żadnego znaczenia w odbieraniu całego filmu. Ona jest tylko sposobem na przekazanie pewnych treści. Doszukiwanie się zupełnego realizmu w fabule jest wg mnie bezcelowe. Reżyser poprzez jedną z postaci mówi: "Najlepsze filmy są jak sny, których nie jesteś pewien." Zapewne zgodnie z tą dewizą obraz powstawał.
Natomiast druga warstwa - filozoficzna mówi do nas poprzez cytaty, autocytaty, symbole i różnorakie zachowania bohatera. Wiele z nich pojawia się na początku i są bardzo powtarzalne:
1. "Ten, który ma się za najpotężniejszego, musi skończyć na cmentarzu. Tam przekona się, czym naprawdę jest życie. Odrobiną brudu."
2. "La vida no vale nada.[Życie jest nic nie warte.]"
3. Oraz słowa "NO LIMITS NO CONTROL" pojawiające się na ekranie po napisach końcowych
3. Zachowania bohatera:
- ćwiczy tai chi;
- chodzi do muzeum, ogląda jeden obraz i wychodzi;
- słucha muzyki i tylko jej słucha;
- zamawia dwie filiżanki kawy;
- słucha innych w tym czasie nic nie mówi, nigdy nie przerywa komuś innemu;
- zawsze wykonuje jedną czynność, której w całości się poświęca;
- spotyka się z kobietą, która zawsze jest naga lub półnaga;
- spotyka się z kolejnymi łącznikami, którzy przekazują mu instrukcje ale i mówią zawsze coś o sobie i swoich zainteresowaniach;
- przekazuje wiadomości w pudełkach z zapałkami.
Zbierając to wszystko w całość można powiedzieć, że Jarmusch prowadzi dialog ze współczesnym człowiekiem dotyczącym życia w naszej cywilizacji. Przedstawiając bohatera prezentującego wypisane przeze mnie zachowania tworzy kontrast pomiędzy nim a ludźmi z którymi mamy na codzień do czynienia i którymi tak naprawdę jesteśmy. Zauważmy, że samotny mężczyzna (nie znamy jego imienia) to nie jest ktoś kogo możemy spotkać na ulicy, to jest absolutny indywidualista, żyjący jakby poza tym co nas otacza. To człowiek próbujący zachować umiar we wszelkich dziedzinach życia ("No limits no control"). To, że wykonuje zawsze jedną czynność na raz jest nieprzypadkowe. Kiedy nasza uwaga rozdziela się na dwie lub więcej czynności każda z nich coś traci. Oczywistym jest, że jeżeli słuchamy muzyki i czytamy książkę nie skorzystamy w pełni ani z jednego ani z drugiego. Współczesny świat stwarza nam warunki do więcej i szybciej i Jarmusch zwraca na to uwagę. Reżyser podobnie jak w wielu poprzednich filmach mówi o postępującym spłyceniu komunikacji międzyludzkiej. Jeżeli nasz bohater rozmawia z innymi to zawsze najpierw słucha, a niekoniecznie coś mówi. A skąd wiemy, że rzeczywiście słucha? A choćby stąd , że przy spotkaniu z celem podróży (Bill Murray) cytuje słowa osób z którymi rozmawiał. Bohater sprzeciwia się też używaniu telefonów komórkowych. Moim zdaniem od kiedy weszły one na rynek bardzo mocno przyczyniły się do wyplewiania tego co ważne w komunikacji czyli spotkania. Pomijając dobrodziejstwa które te telefony niosą niejednokrotnie możemy zauważyć, że zastępujemy spotkanie z drugim człowiek bzdurnym smsem czy mało znaczącą rozmową. Wiadomości przekazywane w pudełkach z zapałkami też się do tego odnoszą. Bohater nie spotkałby tych wszystkich ludzi, nie opowiedzieliby mu oni czegoś o sobie i o swoich zainteresowaniach gdyby tylko zadzwonili do niego i podali mu szyfr zapisany na kartce. Puentą dla tych dywagacji jest scena, w której bohater znajduje martwą dziewczynę (tę nagą z którą się spotykał) a w ręku trzymała ona tel. komórkowy. Bohater zamienia go na pudełko z zapałkami. Co ciekawe nasza postać mówiła już wcześniej do dziewczyny: "Żadnych telefonów" i zniszczyła wtedy komórkę. Do komunikacji odnoszą się też dwie filiżanki kawy, które zamawia samotny mężczyzna. Mówią one o tym, że do rozmowy i spotkania są zawsze potrzebne conajmniej dwie osoby i że bohater na te spotkanie zawsze czeka. Poza tym są one autocytatem (film "Kawa i papierosy"). Generalnie zauważmy, że bohater jeździ nowymi pociągami, korzysta z niektórych wynalazków, ale nie tych które ograniczają. Zabawna jest jedna ze scen końcowych kiedy Bill Murray zamyka za sobą dźwiękoszczelne drzwi, co zabiera mu jedyną możliwą drogę ucieczki. Ciekawa myśl dotycząca ludzkich wynalazków.
Inne ważne treści które Jarmusch poruszył dotyczą naszego kontaktu z kulturą i sztuką. Wielu twórców filmowych i nie tylko zwracało uwagę na fakt, że dzisiaj mamy do czynienia z przewagą kultury masowej, która często zabija nasz rozwój duchowy, wiąże się z konsumpcją i prowadzi do upadku wartości tkwiących w korzeniach europejskiej cywilizacji. Jim Jarmusch zauważa też inny problem. Mianowicie, mówi on o tym, że nawet kontakt z kulturą wysoką może wiązać się z konsumpcją i bezsensownym pożeraniem. Nasz bohater, jak już mówiłem tworzący swoisty kontrast ze współczesnym człowiekiem, dawkuje sobie wartości. Idzie do muzeum, ogląda jeden obraz i wychodzi. Skrajne? Być może, ale widzimy jak on wewnętrznie przeżywa to co widzi, zabiera to ze sobą do domu. W tle przechodzą ludzie, dyskutują, a on tylko patrzy. Gdy słucha Schuberta to słucha go całym sobą, w tym momencie nie rozmawia z dziewczyną. Jeżeli arcydziełom nie oddajemy należytego im szacunku, nie poświęcimy im odpowiedniej ilości czasu mogą tak samo nas niszczyć jak to co jest już z gruntu płytkie. Jeden z bohaterów mówi na temat współczesnej bohemy artystycznej. Więcej w niej rozprawiania o sztuce niż samego jej przeżywania. Jeżeli przesadzamy z ilością oglądanych filmów, słuchanych płyt w pewnym momencie możemy okazać się, że się przebudzimy i zobaczymy że nic nam to nie dało, bo potraktowaliśmy to nazbyt powierzchownie, bez przemyślenia i zadania sobie odpowiednich pytań.
Jarmusch we wszystko wplata osobiste przemyślenia dotyczące kina. Poprzez jedną z bohaterek mówi:
"Najlepsze filmy są jak sny, których nie jesteś pewien." (co już przytaczałem wcześniej) i dalej: "Czasami lubię, kiedy w filmie ludzie po prostu siedzą. I nic nie mówią."
Bardzo fajne jest też odniesienie do twórczości Tarkowskiego, a konkretnie do filmu "Stalker". Mianowicie:
"Krąży mi po głowie obrazek pokoju, który jest wypełniony piaskiem. A w moim kierunku leci ptak, który zanurza swoje skrzydło w piasku. I szczerze mówiąc nie wiem, czy ten obraz pochodzi ze snu, czy z filmu." Jest to opis komnaty życzeń, do której zmierzają bohaterowie "Stalkera". Myślę, że odniesienie do Tarkowskiego jest nieprzypadkowe, bo "Limits of Control" jest to bodajże najbardziej zbliżony problematyką film do twórczości Rosjanina, który był jednym z niewielu filmowych twórców tak bardzo zwracającym uwagę na stan naszego duchowego bytu.
Celowo na koniec zostawiłem cytat przewijający się przez cały film: "Ten, który ma się za najpotężniejszego, musi skończyć na cmentarzu. Tam przekona się, czym naprawdę jest życie. Odrobiną brudu." Dla mnie jest to zwrócenie uwagi na to jak łatwo popaść w pychę i stwierdzić, że ma się rację. Postać grana przez Murraya jest tą, która uważa się za największą, dowodzi tego fakt, że próbuje ona narzucić samotnemu człowiekowi swoje poglądy i mówi że nie ma on racji. Może to takie osateczne starcie dwóch filozofii - tej miotającej współczesnym człowiekiem z tą proponowaną przez Jarmuscha?
i jeszcze "no limits no control"
granice, narzucone limity, oznaczają kontrolę, bo bez wyznaczania granic mamy czysty brak kontroli, brak hamulców.
"wszechświat nie ma środka ani krawędzi" wszechświat jest wolny od granic, dlatego nikt nie powinien myśleć, że może sprawować nad nim kontrolę, władzę, bo wtedy "ma się za najpotężniejszego..."
i ja to widzę tak, że nie należy nikomu narzucać własnego zdania i ograniczać tym samym jego okazje na samodzielnego myślenia.
może dlatego tyle w tym filmie zagadek. interpretuj to jak chcesz, baw się tym, myśl, a nie biernie odbieraj gotowe odpowiedzi, gotowe wskazówki w pudełku od zapałek, może zaszyfrowane, ale Ty znasz szyfr czyż nie? to nie jest trudne odebrać coś wprost, kiedy autor narzuca Ci poprzez sztukę własne zdanie w sposób wręcz bezczelny, bezpośredni na pewno.
myślę, że dlatego reżyser dał nam w tym obrazie sposobność samodzielnego myślenia i własnego odbioru, żeby pokazać nam jak ważne jest nie tylko biernie chłonąć a korzystać z okazji do generowania własnych niekrępowanych poglądów. dziękuję.
cookie tv
też widzę że na forum gromada pieniaczy i malkontentów deprecjonuje ten film kwitując go "o niczym". Film jest o tak wielu sprawach, że można pokusić się o nazwanie go mini traktatem filozoficznym i próbą osądu kondycji współczesnego społeczeństwa, człowieka w tłumie, zależności międzyludzkich itp. Strona ideologiczna i filozoficzna jest tutaj bardzo głęboka i rozbudowana, przesycona buddystyczną nutką medytacji oraz "panta rei" i atomistycznego modelu wszechświata. I na dodatek te wizyty w muzeum - obrazy, które niczym "kolorowe szkło przez które patrzymy" stają się sugestywnym dopełnieniem do kolejnych scen.
Ale sam film jest ....
Cookie_VT i martamarta:
Dzięki za doskonałą analizę filmu.
Od siebie chciałbym dodać kilka słów:
W filmie pojawiają się dwa, powtarzane kilka razy zdania - wytrychy: "Wszechświat nie ma centrum ani granic" oraz "Rzeczywistość jest arbitralna". To opisy jakby wyjęte z filozofii ( czy kosmologii) buddyjskiej. Także główny bohater, uprawiający T'ai Chi (lub qigong) po każdym ćwiczeniu mówi po chińsku słowa, które znaczą coś w rodzaju "Niech błogosławieństwo Buddy będzie z tobą" (nie znam chińskiego, ale akurat tę frazę znam - pojawia się czasem w filmach kung-fu:). Podobny akcent był w finale"Broken Flowers" gdy Bill Murray powiedział: "Nic nie jest dobre ani złe .Po prostu jest" - dając radę swojemu domniemanemu synowi - który zapytał wtedy: "Jesteś jakimś buddystą?":)
Pozdrawiam i życzę wielu intelektualnych uniesień.
zastanawia mnie jedno, rzecz która nie została (chyba) tutaj wyjaśniona - czemu bohater w ogóle się nie uśmiecha? ma to jakiś ukryty cel? może śmiech interpretuje jako "spodobanie się" drugiej osobie, tym samym, narzucanie sobie limitów? ogólnie bardzo ciekawy film, zaraz po obejrzeniu jakoś szczególnie mnie nie zachwycił, ale im więcej o nim pomyślę tym coraz bardziej mi się podoba...
Moze cytujac jeden z wierszy Jima Morrisona z The Doors:
"To dosyć subtelny rodzaj morderstwa. Większość kochających rodziców i krewnych popełnia je z uśmiechem na twarzy. Kiedy układasz się z władzą, ... Nie śmierć rozdziela ludzi, lecz brak miłości."
Chodzi o to ze profesja platnego zabojcy od czasow chinskich Triad czy tez japonskich Jakuz az po sycylisjka mafie Cosa Nostre
sprawiala ze czlowiek stawal sie marwy dla zycia prywatnego.
Oddawal sie jedynie pracy jaka wykonywal a jego profesja sprawiala ze zatracal sie co raz bardziej.
Swiat bez milosci i zaufania to swoista "Czarna dziura" w ktora glowny bohater filmu Jarmusha wpada za kazdym razem gdy kogos zabijal.
Zaleznosc miedzy samurajem a jego ganjinem albo pomiedzy Donem (szefem) a Cenucci (cynglem - zabojca).
Tak jak to mialo miejsce w wczesniejszym filmie Jima Jarmusha Ghost Dog The Way Of Samurai.
Obserwujemy tu tez kunszt i szacunek zabojcy jaka dazy swoja ofiare.
Znow zasady "Starej szkoly" lub "Starej gwardii" (old school) nakazuja zabijac mu wobec obowiazujacego kodeksu honorowego.
Scena z duszeniem garota byla rewelacyjna i oddawala klimat tego o czym pisze.
Ludzie ktorzy nie zrozumia scen np w muzeum albo na koncercie flamenco proszeni
sa do odwolania sie do czasow samurajow i feudalnej Japonii.
Nie tylko geishe jako damy do towarzystwa musialy byc biegle w tancu i spiewie.
Samurajowie pochodzacy z klanow rycerskich byli biegli w mowie i pisie.
Wiekszosc z nich to wyksztalceni ludzi stad zainteresowania glownego bohatera.
Jak mawial klasyk Ryūnosuke Akutagawa:
"Życie człowieka jest jak pudełko zapałek. Brać je zbyt poważnie byłoby głupotą, ale znowu zlekceważyć niebezpiecznie."
Tak apropos odnosnie sceny z zapalakami i wymiana informacji w filmie Limits of Control.
To kolejny i nie ostatni dowod na to ze filmy Jarmusha sa dla dojrzalych mentalnie i intelektualnie odbiorcow.
Takich ktorzy sa oczytani i osluchani jesli mozna tak napisac.
Na tyle by zrozumiec przeslanie i tresc jakie niosa jego filmy.
Pozdrawiam prawdziwych kinomaniakow.
stereoid: obejrzałem film ósmy raz i zauważyłem, że bohater uśmiecha się w jednej jedynej scenie, i to dosc wyraznie. w momencie gdy bije brawo po występie flamenco, widac na jego twarzy właśnie usmiech. Odpowiedz na pytanie dlaczego akurat wtedy daje pole do popisu dla niezmordowanych interpretujących - dla mnie odpowiedz jest prostsza. pierwszy raz od jakiegos czasu wypił piwo zamiast kawy i jego samokontrola troche pękła w szwach. wiadomo, że alkohol rozluźnia. być może w tej scenie jest odpowiedź dlaczego ciągle pije kawe, a nie alkohol - po prostu nie może stracić kontroli nad sobą.
czytałem tutaj przerozne interpretacje tytułu, dla mnie odnosi się on jednak do bohatera. zadnych ograniczen, zadnej kontroli. moim zdaniem chodzi o samokontrolę. nie uprawia seksu, nie uzywa komorki, nic nie gada, nie spi, je gruszki, nie pije alkoholu. dlaczego? nie moze dac NIC po sobie poznać. Ani na sekundę nie widać po nim, że uczestniczy w jakiejs misji, lub czyms podobnym. nie ma w nim ani grama emocji (poza tym jak sie napił piwa i zaczął klaskać) nawet powieka mu nie drgnie. musi być spokojny, skupiony. nawet kiedy zauwaza ze złapali Tilde Swinton nie wpada w panikę.
musze przyznac ze wyduszenie z siebie tych dwoch akapitow było dla mnie torturą, bo jeśli miałbym opisać "Limits of control" jednym słowem to użyłbym "nieogarnialny" (btw. to chyba neologizm) lub "nieopisywalny". dla mnie to film - monolit, czysty geniusz. Nie trzeba nic mówic, wystarczy patrzec i chłonąć. Dla mnie to najlepszy film w historii kina i obejrze go jeszcze ok. stu razy. Wrazenie jest takie jak słuchanie płyty "Loveless", trzeba sie położyć, wyłączyć myślenie i po prostu to CZUĆ. i wiadomo, że obcujemy z "Absolutem". W innych dziedzinach sztuki ekspertem nie jestem, wiec podam inne przykłady - "exile on main street", "daydream nation" czy pozni Beatelsi. Zresztą, sam Jarmusch powiedział w machinowym wywiadzie wieki temu, że film powinien przypominac piosenkę punk rockową. Widać z czasem przerzucił się na post - rockowe Boris :)
zacząłem jednak pisać, więc parę swoich przemyśleń dodam. Stawiając się jednocześnie na przegranej pozycji, gdyz kto jest w stanie recenzowac rzeczy "nierecenzowywalne", jak np. płytę "sgt. pepper's lonely hearts club band"? No dobra. Przeczytałem w pierwszym poscie (szacun dla autora), że warstwa fabularna jest tu nieważna, a moim skromnym zdaniem tak nie jest. nie dajmy się zwieść intelektualizmom i zdaniom o wszechswiecie bez srodka! Tzn. uwazam ze ta wartswa intelektualna jest (!), ale poswieciliscie jej tutaj kochani bardzo duzo czasu i miejsca, totalnie ignorując warstwę fabularną która moim zdaniem zwyczajnie wymiata. przywołany bezposrednio przez mojego poprzednika motyw usmiechu bohatera, stał się dla mnie przyczynkiem do rozkminy na temat tego, że "limity kontroli" to po prostu odjchany "anty- film sensacyjny". jest to tak doskonała parodia seryjnych sensacyjniakow z fabryki snow, że przysiegam, przy ogladaniu Paz de La huerty leje ze śmiechu. Bohater jest zabojcą, ale jest totalnym przeciwnienstwiem typowego zabojcy z hollywood. Jego credo - no guns, no mobiles, no sex, to rozkoszna antyteza tego co jest niekiedy 'bazą' tego typu filmow. wezmy Bonda - przeciez kazdy wie ze oprocz walki z maniakalnymi zabojcami jego hobby to picie wstrzasnietego nie mieszanego i pukanie lasek. a biedna Paz de La huerta cokolwiek by nie zrobiła, czy to perwersyjne pływanie w basenie (skojarzenie z ursula andress z bodajże "dr.no", moze na wyrost) czy płaszczyk ('do you like my raincoat?" - mistrz) czy też "do you like my ass?" , nie dozn uniesienia z Isaachem De Bankole. dla mnie to wyśmiewanie stereotypow kina akcji, czego kulminacja jest genialna scena gdy słuchają Schuberta i "are you interested in Schubert by any chance?" Poza tym nie ma tu szybkich aut, tylko hiszpanskie renfe i air lumiere (to, że użyto go zamiast np. air lumiere, co ktorys z moich przedmowcow słusznie zauważył, absoultnie nie bez znaczenia), nie ma alkoholu, tylko kawa, a 'zwyczajne' w sensacyjniakach przekazywanie informacji, nasz mistrzu zastępuje tu absurdlanymi rozmowami, kolejno o muzyce, filmie, nauce, sztuce i halucynacjach. Czy takie tematy znajdziemy w dajmy na to "Infiltracji"? Film jawi mi się jako najbardziej zakręcony film sensacyjny w historii, gdzie podstawowe zasady budowania akcji są wywrocone do gory nogami i sprowadzone niemal do komizmu (jak biedna Paz de La huerta w roli 'femme fatale'). A jednoczenie, co najwazniejsze w tym wszystkim, reżyser udawadnia, ze bez tych wszystkich elementow (nie wspominam nawet że brak tutaj strzelanek i pościgów, bo to oczywista oczywstość) można osiągnąć perfekcyjne napięcie i utrzymac w nim widza przez dwie godziny. Jest to więc dla mnie paradoskalnie idealny film sensacyjny Jima Jarmuscha. Do tego to zakonczenie! najbardziej łasy kąsek pod tytułem "wejscie do jaskini lwa" (widzielismy to setki razy, chocby "człowiek z blizną") jest po prostu ... ominięty, a sama egzekucja ... kto widział to wie!
Często przywołujecie tutaj "Ghost Doga". W kontekscie niniejszej dyskusji moją uwagę przykuło kilka faktów. Ten sam Isaach De Bankole mowi do małej Pearline w tamtym filmie - "Are you interested in chess by any chance?", a pod sam koniec bierze od swojego przyjaciela Ghost Doga jego gajer, ktory do złudzenia przypomina ten z Limits of Control, a tamten mowi że jak sobie przerobi to będzie pasował. No i na koniec, De Bankole - sprzedawca lodów mowi do Pearline, że kiedys chcial się uczyc hiszpanskiego, ale mu nie wyszło. Możecie uznać, że jestem idiotą, ale ja ośmielę się stwierdzić, że to zwyczajnie ta sama postać. To ma sens. Wesoły, pogodny, sprzedawca lodów, który ciągle się śmieje, po tym jak zobaczył śmierć Ghost Doga na ulicy niejako przejmuje po nim schedę. Kurde, zabrzmiało zupełnie prostacko, ale warto się nad tym zastanowic. Facet myslal ze swiat jest fajny i wesoły, aż tu nagle jego przyjeciel ginie w biały dzien i biedny gość uswiadamia sobie bezmiar zła i niesprawiedliwosci, po czym niejako "wchodzi" w buty Ghost Doga. W swoim zresztą zachowaniu calkiem go przypomina - też jest wyciszony, spokojny i nie zdradza po sobie ani grama emocji. Koniec. Dodatkowo, relacja Ghost Dog - sprzedawca lodów w ktorej mowia w roznych językach, ale sie rozumieja jakos dziwnie współgra z translacyjno - lingwistycznym aspektem Limitów kontroli. To, że 'Ghost Dog' to emocjonalny bliźniak tego filmu to oczywistosc, jednak moim zdaniem szanse na to że w obu filmach Isaach De Bankole gra te sama postac nie są rowne zeru, a jest to calkiem prawdopodobne.
Co do warstwy intelektualnej (lub jak chcą niektórzy - przeintelektualizowanej), nie będę ściemiał - do końca nie ogarniam. Zamiast wysilać się nad sensem filmu wolę go oglądać, co jest z mojej strony błedem jedynie czesciowym. Dlaczego? bowiem Jim Jarmusch jest dla mnie luzakiem i zawsze jawił mi się jako mistrzowski 'rezyser klimatu', wiec nie zdziwiłbym się gdyby te wszystkie głębsze sensy były w tym przypadku nadinterpretacjami, a on sam chciał stworzyć jedynie "mega - klimatyczny" film anty sensacyjny. Z drugiej jednak strony, film daje tak szerokie pole do interpretacyjnego popisu, że padam przed tym faktem na kolana, przyznajac ze nie umiem w zadnym wypadku sformułować wniosku. Być może jest tak jak z wspominianą komnata życzeń - te wnioski są "niewypowiadalne" - i dlatego właśnie boska Swinton wspomina Tarkowskiego. Gdybym miał stwierdzić "o czym tak naprawdę" jest ten film to powiedziałbym że o "percepcji" i niemożności racjonalnego ogarnięcia świata, co w zaskakujący dla mnie samego sposób wspołgra z tym, co pisałem na początku. Rzezczywistość i to co nas otacza, jest podobnie jak ów film nie do pojęcia. To przekracza nasze możliwości. Trzeba "użyć wyobraźni", żeby tak naprawdę pojąć to mityczne "coś". Zauważcie, że bohater zaczyna od pudełka zapałek, a kończy na strunie od gitary. Nikt nie powiedział mu łopatologicznie że słuchaj, masz zabic tego i tego zrób to tak i tak (co ma miejsce w filmach akcji). Nasz bohater ma przed sobą jedynie te pieprzone zapałki. "use your imagination, and your skills". jako "skills" rozumiem tu wspomnianą samokontrolę i jej limity. Zaś wyobraźnie pozwala mu łączyć ze sobą skrawki informacji, jakie otrzymuje. On podąża od jednej kartki do drugiej, od jednego obrazu do drugiego, od la vida lo vale nada w ustach Johna Hurta do tegoż napisu na tyle ciężąrówki, od Madrytu do Sewilli. Wydaje mi się, że ciągle nie wie w czym tak naprawdę uczestniczy, nie ma całościowego pojęcia o swojej misji, po prostu podążą od jednego "znaku" do drugiego. I do łączenia tych "znaków" używa właśnie swojej wyobraźni. Odniosłem wrażenie, że jest trochę jak "dziecko we mgle" i podąża od jednego punktu do drugiego. A kiedy w pokoiku Murraya zaświeca lampkę o znanym sobie z wczesniejszych poczynan kształcie, wie ze jest we wlasciwym miejscu. To zresztą symboliczne, bo przywodzi na mysl "oświecenie". Zapala sie lampka, nie tylko fizycznie, ale i metafizycznie, w jego głowie. Koniec. Jestem w dobrym miejscu, jest znak, mam strunę w kieszeni i przeciez na niej nie zagram. Bohater uzywa wyobrazni zeby łączyć ze sobą szczątkowe informacje, jakie ma o otaczajacym go swiecie. I teraz dochodze do wniosku, że jest to nie tylko piękna metafora tego, jak widz interpretuje film (zarowno ten konkretny, jak i film w ogole), ale i tego jak nalezy interpretowac otaczajacy nas swiat jako całość. Postawa bohatera to postawa badacza. I my mozemy sobie dodac, że jest to badacz swiata, lub kina. Trzeba tylko uzyc umiejetnosci i wyobrazni. I ten wniosek ponownie dla mnie niespodziewanie zgadza sie z tym o czym wspomniałem - że "limity kontroli" są o badaniu rzeczywistosci, o percepcji, i o tym że trzeba miec fantazje dziadku, żeby ją ogarnąć.
Chciałem też wspomnieć o dwoch scenach i idących za nimi konsekwencjami. Po pierwsze, ta z Japonką. Fakt, że dzieje się w pociągu i nie bez znaczenia są tu zapałki, a postać gra laska z 'Mystery Train', to tak subtelny i cudowny autocytat, że chce mi się uśmiechnąć pod nosem. Ale! Laska opowiada bezimiennemu o nauce i molekułach. Jak wiadomo, nauka kłóci się z religią, bo jedni tłumaczą świat naukowo, a inni religijnie. A ona na koncu mowi "Among us there is one who is not among us" i rzecz jasna mowi o Billu Murrayu, ale czy na pewno? Śmiejcie sie ludzie, ale wczoraj oglądając film pomyślałem że chodzi o Boga. Rzecz może się wydawac bez sensu, ale nie do konca, jesli przeczytaliscie poprzedni akapit mojej wypowiedzi. Ta Japonka zdaje się tłumaczyć świat stricte "naukowo", mowi że świat to molekuły wijące w ekstazie, a nie żadne boskie stworzenie. Nie pisałbym tego, gdyby nie to, że założyłem, że film mowi o percepcji. Wydaje mi się, że postac grana przez Mystery Train jest osoba ktora tłumaczy świat naukowo i neguje Boga. Zdaje się że jest przekonana, iż jej prawda jest jedyna i słuszna o czym swiadczy przejęty wyraz twarzy z jakim wymawia słowa o tym ktory jest ale go nie ma. Bo przezciez Bog to nie nauka, a nie nauka to Bóg. A skoro film jest o postrzeganiu swiata to kwestie religii i nauki wydaja sie byc az oczywiste. W podobnym tonie wypowiada się też Bernal, ktory gada o Indianach, halucynacjach i pejotlu (wyraźne nawiązanie do "Truposza") czyli roznych sposobach by percepcję "zakrzywić".
Natomiast reszta "łączników" wypowiada sie o sztuce. I sposrod całej trojki (skrzypek, blondyna i John Hurt) najwazniejsza wydaje mi się właśnie blondyna. Nie wiem dlaczego, ale szosty zmysł podpowiada mi, że to właśnie postać grana mistrzowsko przez Tildę Swinton jest kluczem do zrozumienia filmu. Wydaje się być najważniejsza ze wszystkich. Przede wszystkim jej ekspozycja jest inna niz wszystkich innych, ktorzy zdają się być mocno skitrani. Swinton wparowywuje w sam srodek ulicy pewnym krokiem, do tego ubrana tak, że trudno jej nie zauwazyc i to co wydaje mi sie byc najwazniejsze - w tym momencie muzyka zespołu Boris jedyny raz zdaje się uderzyc z całą siłą, a do tego odzywa sie głos wokalisty. Co do muzyki to wiadomix, ciężko opisać, ale obejrzyjecie sobie tę scenę i nie da się nie zobaczyc, że jej konstrukcja jest inna, a muzyka zdaje sie mocno akcentowac wejscie blondyny. Doskonale pasują tu określenia ktore w odniesieniu do własnej tworczosci użył kiedyś zespol Ścianka. Powiedzieli że grają 'mgiełki' i 'napierdalatory'. I jesli przez cały film muzyka Borisa jest mgiełką, to w chwili wejscia Swinton przemienia sie jeden jedyny raz w 'napierdalator'. To działa na zmysły widza (w tym wypadku mnie) i zdaje sie mowic: oto sedno. Ale nie tylko to. Zauwazcie, że sekwencję z blondyną konczy spojrzenie bohatera na tabliczkę ulicy, a potem mamy dokładne zblizenie kamery i co jest napisane ? 'Calle de la cabeza' - 'ulica głowy'. Czyżby więc Tilda Swinton była mózgiem operacji? poza tym, po jakims czasie widzimy jak zostaje pojmana. (czyżby dlatego że nie dbała o samokontrolę?) Sekwencja z androgeniczną aktorką jest zresztą perełką samą w sobie. Ale do rzeczy. Mówi o kinie. A kino to iluzja. Iluzja rzeczywistosci. Kiedy mowi, ze lubi jak w filmie nic sie nie mowi, nastepuje chwila ciszy. Kiedy mowi ze lubi jak ludzie pala fajki to kelner (w ogole postac kelnera to jakies mistrzostwo swiata) pali fajke. Ok, fajny autotematyczny zabieg reżysera, powiemy. A może coś więcej. Może to wszystko co ogladamy dzieje sie wlasnie w glowie Tildy S.? Może ona jest rezyserem tego filmu? Może kino ma jakis wspolny mianownik z rzeczywistoscia. Myślę, że właśnie ta scena jest sednem filmu, jesli chcemy go zinterpretowac, ale prawda jaką ma do powiedzenia jest tak ważka, że umyka mi w tej chwili, aby ja opisac. Chodzi mi o to, że być może rzeczywistosc to tak naprawde jakis film, a nie rzeczywistosc. Coś jak Matrix! Postac Swinton jako reżysera, gdyz zauwazmy że ma białe włosy jak ... Jim Jarmusch. Wiem, że to może się wydać szalone, ale właśnie w tej scenie upatruje się jakiejs ontologicznej prawdy, jednak jest ona po prostu nieprzekładalna na słowa, a poza tym nie do konca zdążyłem ją zrozumieć. A być może przesadzam... :) Jednak to, że ta przeklęta głowa pojawia się na koncu sekwencji strasznie kopie moja mozgownice.
Wczoraj myslalem tez ze cała ta scena to cos takiego, ze Tilda S. przychodzi do bohatera i daje mu do zrozumienia, że jest on 'tylko' bohaterem filmowym, a to co go otacza to 'tylko' film, jakas nierealna materia, ktora nic nie ma wspolnego z rzeczywistoscia. I że to ona tym wszystkim kieruje. Być może jest to zabieg podobny jak w filmie Jodorowskiego "święta góra", gdzie w finale okazuje się że "to tylko film", a bohaterow otaczaja filmowe kamery. Może blondyna chce powiedziec Murzynowi, iż jest tylko aktorem w filmie. I może ma to wymiar jak w filmie Jodorowskiego, a może ma wymiar ontologiczny. Tego nie wiem. Zaś dodać, że ta cała scena (niezaleznie od interpretacji) to po prostu majstersztyk to czysta formalnosc. Zresztą kaman, ten cały film to majstersztyk.
I ciągle nie moge dojsc do wniosku. Czy 'limity kontroli' to film o sprawach o ktorych nie mozna mowic, bo sa niewypowiadalne, czy po prostu film. Być może i jedno i drugie. Faktem jednak jest, że zarowno w jednym i w drugim przypadku, jako całość jest dla mnie wartością tak "genialną", że tego nie da się wypowiedziec. To po prostu czysty absolut, niezaleznie od interpretacji ktorych moze byc mnostwo. I tak jak mowilem na poczatku - przypomina mi płytę 'Loveless'. Zamiast o nim pisac zaleca sie po prostu ogladac, gdyz wznosi się na takie rejony, że nie mozna ich zwyczajnie opisac. Jak rzeczywistosci :>
pozdrawiam i przybijam piątkę wszystkim ktorzy lubią ten film!
hmmm, on jednak nie wypił tego piwa. w takim razie nie wiem czemu sie usmiecha. moze wystep mu się spodobał :)
"bohater uśmiecha się w jednej jedynej scenie, i to dosc wyraznie. w momencie gdy bije brawo po występie flamenco" <- to
Również to zauważyłam, ale tylko dlatego, że, co przyznaję z lekkim zażenowaniem, sama się uśmiechałam kiedy tańczyli (na szczęście w sali kinowej jest ciemno) i poczułam niejako wspólnotę z głównym bohaterem. Może uśmiechał się w zachwycie? Tak jak napisałeś - obstawiam za tym, że mu się podobał taniec i słowa pieśni tego tancerza - całość przedstawienia była taka surowa i prosta, ale mimo to piękna i niemal poetycka.
swietny post... mnie jednak film nie zaciekawil specjalnie, natomiast doceniam pomysl warsztat i przede wszystkim wizualna atrakcyjnosc... smuci mnie tylko ze ambitne kino przewaznie jest po prostu nudne... bo nikt chyba nie zaprzeczy ze limits of control jest jednym z tych filmow na ktorych po prostu mozna zasnac... duzo sie czasem narzeka na mainstream na to jakie filmy sa plytkie a ambitne kino jest w dolku bo nikt go nie docenia bo ludzie lubia banalne podniety... ale spojrzmy prawdzie w oczy jesli ambitne kino ma zyskac szersza widownie to nie moze wygladac tak jak limits of control... doceniam ten film widze niektore odniesienia itp ale to nie zmienia faktu ze ogladalem go podpierajac glowe na rece i liczac ze za chwile wreszcie cos sie wydarzy...
naprawdę dobra analiza pomogłeś mi załapac ten film miałem to wszystko gdzies w glowie ale nie mogłem tego poskładac , teraz widzę światlo :-). prawdzwy szacun
dla mnie był to najtrudniejszy film do zrozumienia jaki widziałem. pozdrawiam
Zapomniałeś o 2 rzeczach w "zachowaniach bohatera":
1. Zawsze go się pytają czy zna hiszpański i sami stwierdzają że nie
2. Gdziekolwiek się pojawia, to pojawia się też helikoter
MK
ok tez dorzuce. Potraktuje tytuł jako klucz - limity kontroli? - to co nas ogranicza jest tu pokazane az nazbyt jasno i wlasciwie jest to w zgodzie z tym co pisaliscie a wiec po kolei - pytanie o jezyk - bowiem ogranicza nasz nasza percepcja i sposob wypowiadania sie , nasz krag kulturowy a wiec takze nasz jezyk - jak powiedziec przekazac komus ze boli nas brzuch jak przekazac emocje - wypowiedziec- ale to preciez nie oddaje prawdy [mowa o odbiciach] Dwoje spotykajacych sie ludzi zawsze mowi innymi jezykami - swoimi jezykami. Dalej mamy pokazane rozne rodzaje sztuki - rozmowa o filmie o muzyce o nauce - a wiec wzrok, sluch, naukowa percepcja - kazdy z tych sposobow jest pomyslem na objecie swiata mowienia o nim ale kazdy jest tez ograniczeniem. Wszystko do czegos prowadzi jest obraz instrumentu jest rozmowa o muzyce pojawia sie gitara a wszystkie rozmowy sa zebrane w calosc w wypowiedzi murraya.
Murray nie jest tutaj jakas antyteza - zabicie go jest postulatem - sprobuj postrzegac nie poprzez sztuke nie poprzez nauke halucynogeny itd - rzeczywistosc jest samostanowiaca - uzywaj wyobrazni ona otowrzy ci kazde drzwi.
I oczywiscie koncowym limitem i ograniczeniem jest az nazbyt czesto przywolywana smierc - swoiste memento. Nalezy tez zwrocic uwge na czynnosci i dlugie ujecia - to przestrzen miejsce w ktorm jestesmy narzuca nam sposob zachowania - pociag ulica restauracja droga ktora mamy przebyc, i tu takze ratunek znajdziemy w wyobrazni.
nie wiem czy zauważyłeś, ale każdy z ludzi, którzy dostarczali mu kolejną wskazówkę miał okulary przeciwsłoneczne
nie wiem czy mam racje, ale zdaje sie ze ogromne znaczenie dla autora w tym filmie ma tzw Bohemian Club , który zdaje sie na poczatku składał sie z artystów,dziennikarzy, muzyków az w koncu zaczął przyjmowac biznesmenów...co oczywiscie nie przyniosło pozytywnych skutków i w akcji filmu moze wiele tłumaczyc...