Rob tym razem się nie popisał, wolę jego poprzednie filmy.
Początek niezły, ale końcówka taka sobie.
Film rzeczywiście niepodobny do Roba, klimat zupełnie inny, ale wciąż niezły, plastyczny. Chociaż ja powiedziałabym, że to właśnie końcówka jest ciekawsza, wstęp trąci trochę tanim horrorem.
Niepodobny? Myślę, że Rob tym filmem chciał wrócić do psychodelicznej, odjechanej opowieści, jaką zaserwował w "Domu 1000 trupów". Mnie końcówka nie przekonała - jest zbyt enigmatyczna. Oczywiście, nie liczyłem na jakiś happy end i typowe amerykańskie klisze, występujące często w filmach grozy, ale nie do końca mi się podoba to, jak Heidi skończyła. No i ten poród "krewetki" - jak to ktoś ładnie określił gdzieś w komentarzach pod filmem - całkowicie mnie rozwalił.
Należy się cieszyć, ze jak zawsze w filmach, w których gra jego żona, Sheri, Rob umiejętnie pokazał jej zgrabne ciało, na które pewnie nawet dziewczyny lubią popatrzeć ;d
Duże pochwały się należą za zdjęcia (czy naprawdę ten film wygląda na niskobudżetowy, jak twierdzą niektórzy?!) i muzykę.
Czy ja wiem? Za mało tu tej psychodelii, film jest bardziej stonowany i klimatyczny. Zdjęcia rzeczywiście robią wrażenie.
Pod krewetką się podpisuję, ale co do reszty- kwestia gustu. Dla mnie końcówka jest idealna, a muzyka Velvet Underground jeszcze dodaje smaczku.
Zgadzam się, na Sheri zawsze miło oko zawiesić^^