politeness, perfection, precision albo - jak mawiała moja babcia - nie ma nic gorszego niż farsa, która nie jest zabawna..
ja przepraszam, ja w kwestii formalnej: i to ma być to bezlitosne pakowanie rozżarzonej do czerwoności pochodni w zamordystyczne mrowie rozwielmożnionej politpoprawności i kancelkulturowatości, na które tyle czekałem?
rzygi rozalkoholizowanej jednostki ludzkiej spływające po karoserce, odchody rozkawiorolizowanej jednostki kanapowej twardo stojące na wezgłówce i międzygatunkowe ocieractwo owej pierwszej z trupem, ostatniej zaś z pingwinkiem?
(to ostatnie, na smutnych zgliszczach końca dwudziestego i wesołych zapowiedziach początku dwudziestego pierwszego wieku, byłoby całkiem spoko nawet jako jednominutowa farsa krótkometrażowa co najwyżej)
zabawne.
najbardziej najgorsza część trylogii Weekendu u Berniego ze wszystkich części trylogii Weekendu u Berniego jakie w życiu widziałem.
przedpośmiertne figle mistrza ceremonii, niechlubne podrygi na ostatniej prostej w nieodzownej drodze ku nieśmiertelności.