Wolę część amerykańską!!! Naturalniejsza i bardziej drastyczniejsza (:
w filmach japonskich horrorach nie widzimy scen tak okrutnych aby wyłaczyc telewizor lecz przyciagnac widza strachem realnym strachem bo kto nie bał sie ze telefon zadzwonii
Wczoraj przypomniałem sobie obie wersje, więc na świeżo: Wszystkie te amerykańskie wersje są przeważnie dla tępych(może i mocno powiedziane, ale to prawda) amerykańców, którym nie chce się czytać napisów w kinie a poza swoją historią nie interesuje ich nic. Co do filmu, owszem "Krąg" MADE IN USA jest niezły natomiast wersja japońska miażdży go klimatem. Akurat w takim kinie gdzie atmosfera jest ważniejsza niż hektolitry krwi, przemawia to na korzyść kina MADE IN ASIA.
Popieram, właśnie piszę licencjat o obu seriach - trudno mi zachować obiektywizm i nie nazywać amerykańskich widzów tępakami :P
Mimo wszystko wersję z US and A uznaję za bardziej rozbudowaną i z całą pewnością bardziej intrygującą.
Może i jest rozbudowana, ale ja mam wrażenie, że mnóstwo jest w niej niepotrzebnych elementów, dorzuconych tak jakby z braku laku. Tak jakby po usunięciu tego, co dla "nas" byłoby niezrozumiałe zostało za mało i trzeba było czymś te dziury pozapychać...
Panowie nadajemy na tych samych falach
tepi ale nie wszyscy......
większość ale nie całość
Spokojnie, dworowałam sobie :P Chodzi o to, że remake'i są bardzo upraszczane, ich treść kładzie się widzom łopatą do głów. I jeszcze wszystko trzy razy powtórzone, żeby ktoś przypadkiem czegoś nie przeoczył. Takie zabiegi są stosowane, bo tego właśnie wymaga publiczność. I nie twierdzę, że to źle, tylko wolałabym obejrzeć remake, który nie jest taki... "spłaszczony".
PIsze Panowie.....
a w nicku Miss ;p
chyba sam sie zaliczam do większości(dziwne ale mam wrazenie ze 95% zarejestrowanych uzytkowników filmweba to płeć brzydsza)
w pełni cie rozumiem
na rimejkach (jak to odmienic..) na rimejkach amerykańskich nasze dzieci z podstawówki sie nudzą kiedy dorośli Amerykanie oglądaja drugi raz film, zeby go zakapować....
Dokładnie, za rok mam maturę i zastanawiam się nad kierunkiem, jak z możliwością zdobycia pracy po tym? Bo praca moze byc ciekawa... A co do "Ringów" to racja, w amerykanskim wszystko jest wpychane widzom do głowy, mi szczegolnie rzuciły sie w oczy fragmenty, gdzie po przejsciu obok drabiny lub zobaczeniu zdjecia matki Samary byly puszczane fragmenty filmu z kasety, przy drabinie nie wiem, po co, przy matce to przecietny 5 latek by sie zorientował, o co chodzi, ale cóż Amerykanie jednak nie.
Z pracą jest różnie, jak wszędzie. Jest sporo możliwości, ale zapotrzebowanie na pracowników już nie takie duże.To znaczy możesz robić wiele rzeczy, ale niekoniecznie komukolwiek potrzebnych. To nie jest zawód "ograniczony" jak np. zawód lekarza (jesteś kariologiem to jesteś kardiologiem i basta), możesz być chociażby krytykiem filmowym, pracować przy organizacji festiwali, zostać wykładowcą, pracować w domu kultury, czy uczyć WOK-u. To tylko kilka przykładów. Ale z kolei filmoznawca to nie jest pracownik, bez którego nie można się obejść. Innymi słowy studia dadzą Ci szerokie horyzonty i wielokierunkowa wiedzę, ale... może ona się okazać nikomu niepotrzebna. Musisz ciężko pracować, pokazać, że masz talent i wtedy na bank coś ciekawego znajdziesz.
A co do Ringów - no wiesz, łopatą kładziemy do głowy i pokazujemy 500 razy drabinę, żeby przypadkiem nikt nie przeoczył.
Amerykańskie wersje nie mają być dobre one mają odnieść sukces w USA, dlatego wygląda to tak jak wygląda. Poza tym jaki sens było robić film będący idealną kalką wersji japońskiej? Trzeba było trochę pozmieniać.
Tyle, że weź pod uwagę fakt, iż w wersji amerykańskiej masz więcej scen zrobionych komputerowo, a nie jak w kinie azjatyckim. Np. wyjście tej dziewczynki z telewizora jest zwykłą sztuczką ze strony twórców japońskiej wersji. Najpierw nakręcili, gdy dziewczynka idzie tyłem do telewizora, a potem to puścili od tyłu. :)
wg mnie amerykańskie są badziewne... tam to wszystko jest po prostu wyłożone a przeraża raczej obrzydliwość scen niż to co ma się stać. Osobiście wole Azjatyckie wersje filmów a tego bałem się obejrzeć trailera będąc samemu w domu. W azjatyckich po prostu człowiek się boi... rośnie napięcie rośnie rośnie a potem nic się nie dzieje jest chwila spokoju i bum! z zaskoczenia coś. A w amerykańskich wszystko jest do przewidzenia
Akurat tym razem się zgodzę, i to chyba jedyny raz kiedy powiem, że amerykański remake był lepszy od oryginału. Ring japoński bardzo mnie rozczarował, natomiast amerykańska wersja bardzo mi się podobała. Miała klimat, tajemnicę, a japońska była jakaś taka "sucha". Może dlatego, że amerykańską oglądałam jako pierwszą i na japońską patrzę już jak na "inną wersję tej samej historii". Tak czy inaczej jestem wielkim fanem kina azjatyckiego, amerykańskie filmy oglądam rzadko i uważam, że ciągłe robienie remaków z azjatyckich produkcji świadczy po prostu o tym, że w Hollywood fabuła się już powoli wyczerpuje... Ale tym razem muszę szczerze przyznać - amerykańska wersja jest lepsza, dużo lepsza. Ale to tylko moja opinia ;)