Pamiętam, że przy japońskiej strasznie się męczyłem zastanawiając się ciągle kto jest kim. Miałem problemy z odróżnieniem bohaterów. Japończycy są tacy podobni do siebie :)
Wolę amerykańską wersje, bo bardziej podoba mi się klimat, jak i przedstawienie całej historii. Nawet sama zabójcza kaseta w wersji Japońskiej jest nudna i taka... Nie ciekawa. Jedyne, co u Japończyków było lepsze, to wygląd dziewczynki ze studni, bo w wersji USA była ona za bardzo komputerowa.
Amerykańską oczywiście. W 10 minut tej wersji mamy więcej klimatu niż przez cały japoński film.
Wolę wersję USA, raz że sentyment, dwa że autentycznie uważam ją za lepszy film. W wersji japońskiej przeszkadzały mi ewidentnie "magiczne" wątki (najbardziej lubię gry horror pozostawia pewne niedopowiedzenia czy miała ingerencja mocy nadprzyrodzonych czy bohaterowie oszaleli, jak Lśnienie czy amerykański Ring) i mniej mroczny klimat - The Ring to dla mnie takie "kobiece Se7en" a w wersji oryginalnej nie ma tego feelingu; całość ma posmak kina B. Lubię takie klimaty, więc nie powiem, że oryginał jest do dupy, ale preferuję remake. No i gra w nim Brian Cox, czyli pierwszy ekranowy Lecter :)
Amerykańska wersja to jakaś beznadzieja. Nie wiem co za ludziki ją chwalą, skoro nie umywa się do japońskiej.