I to rozumiem. Nie wiem, dlaczego to akurat chłopak z zespołem Downa, chociaż - dlaczego nie. Bardzo ekscentryczny, bardzo barwny. Taki nowohoryzontowy. Czy odkryłam w nic coś szczególnie wartościowego? Nie. Ale dobrze się oglądało.
No pewnie, wystarczy pokazać explicit scenę z kobieta ciągnąca penisa i zaraz krytycy zachwyceni, nawet nagrody przyznają. Gdyby pokazali palcującą się kobietę to film nie dostałby ani jednej nagrody.
Zupełnie akurat ta scena nie była dla mnie w ogóle ważna. Po Twoim wpisie musiałam mocno poszperać w pamięci. Tka więc jakieś swoje przekonania przypisujesz mi. Szczególnie, że w komentarzu nic nie było na ten temat. Film był po prostu tak odjechany, że aż mi się spodobał.
Nie spłycałbym tego tak ponieważ wykalkulowany bełkot z postmodernistycznego generatora jest tu skrzętnie wmieszany z bardzo czytelną myśl. Na swój sposób feministyczną jak siłowa kastracja maczetą, queerowo-genderową gdy mężczyzna ubiera kobiecą bieliznę, liberalną gdy To (bohater) niszczy totem (symbol) czy też wprost wyjętą z myśli frankfurtczyków jak uduszenie ojca czy to co słyszymy z off-u iż: "Wszystko jest transformacją". Jest tego dużo więcej. Dragi, sytuacjonizm jak z jakiegoś MoMA rozpoznawany jako kreatywność, tłamszenie oporu w sobie (pytanie przed czym?) i finalne zezwierzęcenie. Przewrotnie jest w tym ostatnim jakaś prawda o ludzkiej naturze którą trzeba ujarzmić aby stać się człowiekiem lecz jest ona tutaj nawoływaniem do tzw. "powrotu do jaskini" co jest wprost pokazane (otwarcie i zakończenie)
Film dostał nagrodę bo jest odjechany, bełkotliwy...
...i jest tam onanizująca się kobieta.
Scena szczególnie nacechowana bo orgazm jest niejako bez udziału mężczyzny. W tym punkcie filmu racjonalne interpretowanie czegokolwiek jest raczej abstakcją. Właśnie takiego bezsensu który niesie myśl rewolucyjną szuka i łaknie nowohoryzontowa masa.
PS: Ciekawe, że wspomniana masa jest przewrotnie wyczulona na to co jest poniekąd stare, czyli "De la grammatologie" (1967) Jacques'a Derridy. Wystarczy, że w filmie jest przynajmniej jedna z jego "trójcy" (difference, dissemination, dekonstrukcja) i od razu słychać zachwyty. To jest prawdziwa definicja nudziarstwa.
Uwielbiam postmodernizm właśnie za tę niejednoznaczność, za prowokacje, za wytrącanie z utartych schematów i mieszanie bełkotu z sensem w taki sposób, że nie da się ich łatwo rozdzielić. Tam, gdzie jedni widzą wykalkulowaną prowokację czy pustą estetykę transgresji, inni (w tym ja) odnajdują niepokojące odbicie świata i samego siebie.
Rozumiem. Bardzo często spotykam się z takim argumentem np. przy obronie 4'33" Johna Cage'a. Pytanie, co to znaczy i czy to dobrze? (możemy zadać takie pytania) Dla Ciebie, mnie lub społeczeństwa. Jeśli najwyżej stawiasz swoją wolność (wg Isaiaha Berlina), to jakiekolwiek pytania tracą sens. Czy świadome siedzenie w jaskini i patrzenie na cienie nie jest szaleństwem? Nie wmówisz mi, że to rozwija warsztat, wrażliwość, poszerza konstruktywnie horyzont, wyrabia Cię jako widza lub twórcę. W filmie o wiele trudniej (ze względu na złożoność medium) to wskazać niż np. w malarstwie, ale zawsze przychodzi mi wtedy do głowy praca "Alegoria cierpliwości" Krzysztofa Nowickiego. Na pozór nic tam nie ma a po chwili (oko się przyzwyczaja, mózg zaczyna składać cały obraz itd.)... bach olśnienie, widzisz coś, czego przed chwilą "nie było". W tym filmie tego nie ma. Są za to odwołania do najniższych instynktów jak w teoriach Beuysa, a najważniejsze jest dziwactwo i rewolucja...ja to nazywam zwyczajnie głupotą.