Bądźmy szczerzy – Marvel ostatnio nie rozpieszcza nas dobrymi produkcjami, zwłaszcza po bardzo przeciętnym Kapitanie Ameryce: Nowym Porządku. Właśnie dlatego nie byłem pozytywnie nastawiony do ich najnowszego filmu Thunderbolts. Ale poszedłem. I czy żałuję? Czy Marvel znowu zawiódł? A może jednak pokazał, że wciąż potrafi robić dobre filmy? W tej recenzji znajdziesz odpowiedź.
Thunderbolts to najnowszy film MCU wyreżyserowany przez Jake’a Schreiera, ze scenariuszem autorstwa Erica Pearsona i Joanny Calo. Film przedstawia drużynę antybohaterów – i nie chodzi tu o mroczne postacie pokroju Punishera czy Daredevila. To produkcja PG-13, więc utrzymana raczej w tonie Avengersów czy Spider-Mana.
Główną bohaterką jest Yelena Belova (Florence Pugh), wykonująca misje dla Valentiny Allegry de Fontaine (Julia Louis-Dreyfus). Podczas jednej z nich przypadkiem trafia na Johna Walkera (Wyatt Russell), czyli nową wersję Kapitana Ameryki, który pojawił się w Falcon i Zimowy Żołnierz. Po drodze poznajemy też Taskmastera (Olga Kurylenko), Ghosta (Hannah John-Kamen) oraz Roberta Reynoldsa aka Boba (Lewis Pullman). Okazuje się, że wszystkich coś łączy z Valentiną, a pewne wydarzenie zmusza ich do połączenia sił. Po drodze pojawiają się też Red Guardian (David Harbour) i Bucky, czyli Zimowy Żołnierz (Sebastian Stan).
Nie zdradzę, co konkretnie ich połączyło bo to już byłby spoiler. Ale mogę powiedzieć, że fabuła zaskoczyła mnie bardziej, niż się spodziewałem. Dlatego warto unikać dokładnych opisów przed seansem i lepiej dać się zaskoczyć.
Muszę szczerze przyznać, że film bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Bawiłem się naprawdę dobrze, nie tylko dzięki solidnej realizacji (w której dominują efekty praktyczne zamiast CGI), ale też dzięki trafionemu humorowi. Żarty wypadają naturalnie i nie są wymuszone, a największe brawa należą się Davidowi Harbourowi, który po raz kolejny świetnie wciela się w Alexaia. Jego charyzma i komiczne sceny sprawiały, że niemal za każdym razem cała sala (włącznie ze mną) mieli uśmiechy na twarzy. Ale Thunderbolts to nie tylko akcja i śmiech. Film porusza też poważny temat – depresję. To zaskakujące, jak odważnie pokazano zmagania bohaterów z tym trudnym stanem psychicznym. Momentami film staje się naprawdę emocjonalny i głęboki – pokazuje, że największym wrogiem mogą być czasem my sami.
Czy to arcydzieło? Nie. Czy najlepszy film Marvela? Też nie. Ale na tle ostatnich produkcji – wypada naprawdę zaskakująco dobrze. To film, który warto obejrzeć, niezależnie od tego, czy jesteś fanem MCU, czy po prostu szukasz porządnej, emocjonalnej rozrywki.
Podsumowując: Thunderbolts to film pełen emocji, humoru i akcji. Pomimo drobnych potknięć, Marvel udowodnił, że wciąż potrafi dostarczyć coś wartościowego. Mi się podobało – i myślę, że warto udać się do kina i na własnej skórze doświadczyć tego seansu.