Film jest prostą historią zemsty. Dwaj mistrzowie kung fu zostają okaleczeni przez sadystycznego, siejącego postrach w okolicy, właściwie klasycznego dla filmów z Hong Kongu złoczyńcę. Jeden traci ręce, drugi nogi. I choć początkowo są wobec siebie wrogo nastawienia, dzięki mistrzowi yogi (tak widnieje w napisach) podejmują szkolenie by dokonać zemsty. Po drodze pojawia się jeszcze inny mistrz czy poszukiwania statuetek, to jednak historia praktycznie od początku zmierza jednym torem. Kompletnie nie rozumiem wypowiedzi jakoby film był kiczowaty czy "tak zły, że aż dobry". Motyw z kalekim mistrzem pojawiał się w filmach z HK niejednokrotnie, chociażby w "Jednorękim szermierzu" czy "Jednoręki bokserze". Fakt film posiada kilka humorystycznych scen, zwłaszcza te w barze, ale film jako całość nie wypada komicznie. Sceny walk są dobrze nakręcone, choreografia również jest niezła. Poza dwoma wszystkie walki odbywają się z okaleczonymi mistrzami i trzeba przyznać, że ich "ułomności" stały się podstawą całkiem porządnych choreografii walk. Jedyne co mnie raziło to czasem zbyt duża ilość cięć w walkach. Widać, że pewne niezbyt długie sekwencje były cięte co dwa, trzy ruchy jednak nie psuje to znacząco odbioru filmu. Gdyby nie sam pomysł na użycie prawdziwych "okaleczonych mistrzów" film prawdopodobnie zginąłby wśród innych produkcji tego typu z tamtych lat. Film moim zdaniem jest wart obejrzenia, ponieważ sceny walk dają sporo satysfakcji.