Film, który chciał być gotyckim romansem z elementami horroru, ale ostatecznie pozostaje rozczarowującą próbą opowiedzenia historii o miłości, krwi i nieśmiertelności bez odpowiedniego napięcia i głębi.
Osadzony w XIX-wiecznej chilijskiej winnicy, film prezentuje historię Magdaleny ,kobiety, która trafia do posiadłości pełnej tajemnic, gdzie zamiast miłości czeka ją lęk, dezorientacja i seria coraz bardziej absurdalnych odkryć. Niestety, zamiast wciągającej fabuły dostajemy pełną dłużyzn opowieść z przewidywalnymi zwrotami akcji i chaotycznym prowadzeniem wątków.
Aktorstwo wypada przeciętnie , Aislinn Derbez stara się nadać swojej postaci wiarygodność, ale scenariusz nie daje jej zbyt wiele do zagrania. Pozostali bohaterowie są papierowi, a dialogi często brzmią sztucznie. Wiele scen wydaje się zbędnych lub wręcz przypadkowych, co potęguje wrażenie braku reżyserskiej kontroli.
Największym atutem filmu są piękne zdjęcia, melancholijne krajobrazy i klimat odosobnionej winnicy rzeczywiście przyciągają wzrok. Szkoda tylko, że wizualna strona filmu nie idzie w parze z jego treścią. Elementy nadprzyrodzone, które mogłyby zbudować napięcie, zostały potraktowane powierzchownie, a groza ogranicza się do kilku przewidywalnych scen.
„Tierra de Sangre” to przykład kina z ambicją, ale bez konsekwencji. Film ani nie straszy, ani nie porusza, zamiast tego nuży i rozczarowuje. Potencjał opowieści o przeklętym winie i obsesji na tle nieśmiertelności został zmarnowany. To pozycja dla najbardziej wyrozumiałych widzów, i to głównie tych, którzy potrafią cieszyć się samymi krajobrazami.