pojawiający się motyw w filmach nazwijmy to romantycznych;) Mianowicie zawsze ta
miłość, zauroczenie, która trwa tylko przez pewien czas, jest dla głównego bohatera
największą miłością życia i najważniejszą... A jak miałby się czuć mąż Rose?? Wiedząc,
że ta po śmierci, zamiast dołączyć do niego to namiętnie całuje się z Jackiem i to o nim
myśli przez cały czas? Co z tego, że zaczęła nowe życie, że założyła rodzinę? Nie
zaakceptowała końca tego romansu i to nagminnie jest używane w tego typu filmach.
Hollywood pokazuje ludziom, że nie ważna jest ta osoba z którą dzielisz życie, która jest z
Tobą na dobre i złe, która widzi Cię w chorobie i zdrowiu, z wałkami na głowie i
rozciągniętych dresach. Że miłość to nie pieluchy, dzieci, rozstrój nerwowy który często
temu towarzyszy. Miłość to szalona przygoda na statku, choćby i trwała tylko dwa dni:( To
spłyca nazwę miłości w moim odczuciu... Ja też przeżyłam taką filmową ,,wielką,, miłość,
choć niespełnioną ale przez to jeszcze bardziej dramatyczną i to już zamknięty rozdział
mojego życia! Teraz mam następny i nigdy bym nie zdradziła swojego męża w taki
sposób, że będąc z nim, tęskniłabym i rozmyślała za tamtym! Nic się nie równa temu jak
patrzę na każdy dzień, jak widzę jakie mam szczęście być z kimś kto mnie naprawdę
kocha. Może ludzie przestaliby się tak nagminnie zdradzać, gdyby docenili to co mają i
nie wierzyli w ten American dream. Owszem, film w którym zostałaby ukazana taka
prawdziwa bardziej ludzka miłość z pewnością nie byłby taki widowiskowy i wbrew
pozorom ja lubię ten film. Dałam mu wysoką ocenę, mam sentyment. Jako widowisko,
szczególnie sceny zatapiania są genialne oraz nie powiem, sceny miłosne też mnie
chwytały za serce i się wzruszałam. Tylko ten jeden szkopuł... Ale chyba jestem jedyną
osobą, której żal było rodziny, a zwłaszcza męża Rose;) No ale w końcu to fikcja, bajka
dla dorosłych, byle tylko niektórzy nie brali tego na poważnie i nie szukali takiej miłości
bo to się może skończyć staropanieństwem lub złamanym sercem wielokrotnie:) To by
było na tyle.
Z resztą skąd te refleksje? Rose była wciśniętą w gorset młodziutką dziewczyną. Zamknięta w złotej klatce i więziona w objęciach gbura, który kochał tylko siebie. Jej przyszłością i jedyną rolą poza urodzeniem syna swojemu panu, było dyganie na balach i noszenie diamentów, które nawet nie były jej. Nic dziwnego, że chciała uciec z młodym, pięknym, uroczym artystą, który będzie ją nosił na rękach.
To był jej narzeczony!!! Mi chodziło o męża z którym spędziła życie i urodziła mu kilka dzieci co było w filmie wspomniane...
Już po kilku zdaniach, uśmiechnęłam się, ponieważ i mnie kiedyś taka myśl przez głowę przeszła. Nie zastanawiałam się nad nią bardziej, ponieważ w końcu to fikcja (tak jak wspomniałaś). Również mam sentyment do "Titanika". Zresztą co tu się oszukiwać, lubię melodramaty. Moim zdaniem filmy, gdzie przedstawiona jest niespełniona miłość, bardziej wzruszają. Nie znam innego filmu niż "Titanic" w którym byłyby przedstawione dalsze losy bohatera po utracie ukochanej osoby. Oczywiście chodzi o taki sposób jak w "Titaniku" czyli sen, marzenie lub śmierć bohatera i wyjawienie kogo naprawdę kochał przez całe życie. Stąd właśnie i moje chwilowe zastanowienie.
Życie swoją drogą, film swoją drogą. Film to rozrywka, chwilowe zapomnienie o szarej rzeczywistości. Ale w życiu taka sytuacja, gdy ktoś żyje w związku małżeńskim, a myśli przez całe życie o utraconej miłości, jest dla mnie po prostu nieuczciwe. I tak, w tym momencie żal mi jest męża Rose...
Bardzo ciekawy temat do dyskusji :) Pozdrawiam
Uff, więc nie jestem jedyna:) Teraz nie przychodzą mi do głowy inne tytuły ale często widywałam podobny motyw - kobieta lub facet tęsknią, kochają osobę z którą łączył ich romans, a małżeństwo pomimo, że te osoby są dla nich dobre, traktowane są tak pobieżnie, tak jakby w ogóle były nieznaczące... Wiem, że takie sytuacje w życiu się zdarzają (o zgrozo), jednak w filmach często to jest pokazane tak jakby to jedynie uczucia dwójki bohaterów były najważniejsze, a z resztą nie trzeba się liczyć. Nie ważna rodzina, dzieci, żona ważny jest ten dawny chwilowy wybuch uczuć... Inny i naprawdę pouczający jest film Parasolki z Cherbourga, polecam jeśli lubisz melodramaty. Dla samej końcowej sceny warto obejrzeć ja mam ciary za każdym razem jak ją widzę:) Na początku się wydaje cukierkowy ale potem się okazuje, że to jeden z najlepszych filmów o miłości, życiu i jakże realny. No i muzyka cudowna, główny motyw zapada w pamięć na całe życie:) Również pozdrawiam.
Drogie panie ja jako facet też się zawsze nad tym głowiłem, tak samo jak w wielu innych filmach, gdzie matka na łożu śmierci opowiada córce o jakimś panu z przeszłości który jej zawrócił w głowie, a tata? Tata był tym kim miał być, czyli dobrym panem przy którym mogę się czuć bezpiecznie, który zapewni mi dach nad głową i wszystko to czego tamten nie mógł. Ale w wolnych chwilach i tak będę rozmyślać o tamtym, no bo to przecież miłość życia. Niestety tak to właśnie jest i wielu ludzi się na to łapie. Oczywiście każdy pewnie marzy o takiej miłości, mężczyźni o kobietach, kobiety o mężczyznach, z którymi mogą zdobywać świat, kochać się tak jak nigdy z nikim innym i w ogóle widzieć tylko różowe aspekty życia. Lecz kiedy przychodzą gorsze dni, to nagle ten idealny pan/pani nie jest już takim ideałem i wtedy szukamy tego spokoju (tu, raczej w większości kobiety). Bardzo to dla mnie niesprawiedliwe, bo fakt może dla którejś będę miłością życia (taką filmową), ale z kolei dla żony będę tym drugim panem. Mam nadzieję że w rzeczywistości kobiety aż tak o tym nie myślą, ale... wole już o tym nie myśleć ;)
Napisałam ten temat głównie z tego właśnie powodu - że wielu ludzi też tak później postrzega miłość... Znam kilka osób zarówno kobiet jak i mężczyzn, którzy nadal wspominają i kochają swoje dawne miłości choć są już w nowych związkach. I to ich naprawdę unieszczęśliwia. Nie wiem na ile to wpływ wychowania, oglądania właśnie takich obrazów z każdej strony, a na ile świadomy wybór i prawdziwe uczucie. Niektórzy powiedzą, że na miłość nie ma siły, to prawda, ale jak do jasnej ciasnej prawdziwą miłością może być coś co przeminęło? Oczywiście nie mówię tu o śmierci bo to co innego ale o rozstaniu. I gdy nie ma się kontaktu z tą drugą osobą, normalne jest, że te uczucie się zaciera, ważne żeby samemu go nie podsycać dziwnymi myślami. Nie można żyć przeszłością, wszystko się zmienia. Gdybym się dowiedziała, że całe życie ze mną mój mąż rozpamiętywał i tęsknił do innej to by mnie zniszczyło totalnie bo wtedy w nic bym już nie wierzyła, a nadal wierzę w prawdziwą miłość (wiem może jestem naiwna) Dlatego wkurzają mnie niemiłosiernie takie motywy w filmach.
Mój piękny panie, ja go nie kocham, taka jest prawda. Pan główną rolę gra w każdym śnie. Ale dziewczyna nie może przez życie iść całkiem sama. Życie jest życiem, pan przecież wie :)
Może i nie mam prawa pisać o tym czym jest prawdziwa miłość, gdyż jej nie doświadczyłam. Jednak umiem odróżnić zwykłe zauroczenie od tego niezwykłego uczucia do drugiej osoby. Ja sama wspominam miłe chwile, ale nie tęsknię i nie żałuję że coś się skończyło. Ponieważ wiem, że to nie było TO. Może i ja też jestem naiwna, że wierzę w prawdziwą miłość. Każdy ma inne zdanie na jej temat. Nie raz słyszę że to głupota, niepotrzebna słabość, a co gorsza że jej nie ma. Wtedy myślę, że jest to kwestia wychowania, poglądów i doświadczeń życiowych. I nie ma co przekonywać człowieka że jest inaczej, on sam musi TO spotkać. Ale jeśli nie chce cierpliwie czekać, nie chce dać szansy uczuciu, które może okazać się strzałem w dziesiątkę i chwyta pierwszą z brzegu okazję, byle nie być samemu... to później cierpi, a jak się wyda to i druga osoba staje się nieszczęśliwa. "Gdybym się dowiedziała, że całe życie ze mną mój mąż rozpamiętywał i tęsknił do innej to by mnie zniszczyło totalnie bo wtedy w nic bym już nie wierzyła, [...]" - Dokładnie. Jak próbuję wyobrazić sobie taką sytuację to normalnie mrozi mi krew w żyłach. Część mnie umarła by pewnie bezpowrotnie, a wszystkie poglądy, które pielęgnowałam, pękły by jak bańka mydlana. W sumie nie trzeba tego doświadczać, żeby wiedzieć że jest to jedno z najgorszych przeżyć jakie może zaznać człowiek :(
Zazwyczaj w filmach pokazują początkową fazę miłości, czyli chwile pełne namiętności i uniesień. Dlatego tak bardzo nam się to podoba. Ale co dalej? Miłość to nie tylko sielanka. Cenię sobie zdanie "być na dobre i na złe". Myślę, że te złe chwile to próba sprawdzenia jak silny jest związek i jakie prawdziwe uczucia wiążą dwie osoby. Bardzo mi się podoba historia miłości ukazana w filmie "Pamiętnik". Jak trafię na "Parasolki z Cherbourga" to z przyjemnością obejrzę :)
Trafna uwaga. Zyc u boku kogos a w sercu i umysle miec kogos z kim przezylo sie ognisty romans. Mialem podobnie. Teraz juz o niej nie mysle. SPedzilaem kiedys 3 dni pelne igraszek z pewna piekna, cudowna dziewczyna. Jednakze wszystko sie pozniej rozsypalo. Przeze mnie. Niemniej po nawet 5 latach wspominalem tamte chwile. Nawet bedac juz z kims innym. Jest mi teraz wstyd. Niemniej tak bylo.
Nie neguję żadnej z waszych wypowiedzi. Ale dość ciężko obiektywnie spojrzeć na tę sytuację, nie wiedząc nic o mężu Rose, ani o jej życiu z nim. Może było to małżeństwo z rozsądku, może jej mąż okazał się nie być takim człowiekiem, za jakiego go miała, a może on sam również nie darzył Rose tak wielką miłością, jak którąś ze swoich poprzednich ukochanych? Może byli tylko przyjaciółmi (to dość często się zdarza)?
Po obejrzeniu filmu również się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że z jednej strony, naprawdę mi go żal (pod warunkiem, że naprawdę kochał Rose, o czym akurat, niestety, nie możemy mieć pojęcia), nawet, a może zwłaszcza dlatego, że nic o nim nie wiem, ale z drugiej strony, potrafię zrozumieć Rose. Jeśli to Jack okazał się być tą jej pierwszą, prawdziwą i wielką miłością, trudno się dziwić, że to na spotkanie z nim właśnie czekała (albo może odwrotnie - to ona była tym dla niego, i to on czekał na spotkanie z nią). Jak już ktoś napisał, "krew nie woda".