Film trochę z zarysu przypomina znakomitą powieść Agathy Christie "Dziesięciu Murzynków" (inne tłumaczenie "I nie pozostał już nikt"). Też jest tutaj dziesięć osób, które znalazły się w pewnym miejscu o tej samej porze. W książce każdy został z osobna zaproszony listownie na ową Wyspę Murzynków, tutaj zbieg okoliczności sprawił, by spotkali się w takowym hotelu o owej porze.
Przez połowę filmu towarzyszy widzowi irracjonalny niepokój, gdyż ludzie tam się znajdujący zaczynają jeden po drugim znikać (czyt. ginąć). Kto jest mordercą? Zapewne ktoś z nich. Ale kto?
Przez film przewija się jeszcze motyw mordercy, który miał dojechać na salę rozpraw, o ile pamiętam z tego co oglądałem.
Niestety nie zachwyciło mnie to nagłe rozstrzygnięcie, które pojawiło się w drugiej połowie filmu, ani sam finał. Uważam, że był nazbyt banalny. To, co w powieści A. Christie było genialne i doskonale wyjaśnione, w filmie, który miał tylko zarys znakomitej powieści, zostało słabo wykorzystane.
Film jest niezły, ale zbytnio przekombinowany i niewiarygodny. Przez co wiele traci. Szkoda tak dobrze zapowiadającego się materiału.
Moim zdaniem cały urok właśnie w pogmatwaniu. A czy jest niewiarygodny? W zasadzie wszystko można logicznie wyjaśnić, nawet rzeczy niewiarygodne, a ewidentnych bzdur w scenariuszu się nie dopatrzyłem.