Na początek powiem, że sporo tu nawiązań: do "Próby sił", "Halloween 20 lat póżniej", "Dzieci Kukurydzy", "Powodzi" i paru innych. Jest to jeden z wielu czynników, które pomogły pomogły filmowi stać się wybitnym. Druga rzecz to oczywiście znakomite aktorstwo, zwłaszcza Raya Lyoty, Johna Cusacka i Clei DuVall. Co ciekawe, Cusack to Slater z "Powodzi" jak nic. Aktor grający Gary'ego jest uderzająco podobny do Petera Fondy. Z każdą chwilą jesteśmy coraz bardziej ciekawski, napięcie jest naprawdę sporę. Giną kolejne osoby. Gdy morderca ginie (całkowita niespodzanka), myślimy, że to już koniec. Zupełnym zaskonczeniem była też obecność Cusacka na rozprawie. Mniej więcej od tego momentu wyjaśniło się sporo. Gdy wydaje się, że morderca już nie wróci (jak to zwykle w horrorach i thrillerach bywa) i dla odmiany będziemy mieć happy end, okazuje się, że jednak się myślicie. Okazało się, że mordercą nie jest zamordowany alternatywny morderca, ale jeszcze ktoś inny. I dobrze. Coś specjalnego dla wielbicieli gatunku. Powtórzenie genialnego wierszyka na sam koniec. Film wywarł na mnie niesamowite wrażenie i na pewno na niejednym jeszcze wywrze. Polecam.