Nie dziwi was, że już drugi raz w ciągu roku mamy do czynienia z wciskaniem na siłę słowa seks do tytułu? Najpierw było "No Strings Attached" co po polsku oznacza mniej więcej tyle, co "bez zobowiązań". W naszych kinach ten film pojawił się jako "Sex story". Czyli tłumaczenie angielskiego na angielski. Genialnie po prostu.
Teraz z kolei okazuje się, że "Friends with Benefits" to ani przyjaciele, ani korzyści, tylko... No właśnie - tylko seks.
Nie bardzo rozumiem - czy Polacy nie pójdą już do kina na nic bez seksu w tytule? Czy to jedno, magiczne słówko tak bardzo podnosi słupki sprzedaży biletów?
Nietrafione tłumaczenie "Dirty dancing" jest obśmiewane do tej pory. Dzisiaj już chyba nikogo by nie zdziwiło.