Co do sceny w Centrum Tłumacza - dobra, śmieszna i - co dziwne - nawet wzruszająca, biorą pod uwagę, że chodziło tutaj o seks-telefon. Cały film nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia... Rany, ale te akcenty! Raz prawie Bridget Jones, usta w dzióbek i nie sposób zrozumieć, a tu nagle kolejne słowo jak rodowita amerykanka i to jeszcze cholera wie z jakiego stanu. Jeśli to jest Australian English to warto odpalić na komputerze/pójść do kina chociażby tylko dla usłyszenia...
Seks seksem, fetysze fetyszami, ale zakończenie nie pasuje. Motyw pozornie przypadkowego splatania się losów bohaterów jest ciekawy i mógłby być fajniej pociągnięty w końcówce. :)