Ten film jest tak jak ta symboliczna garderoba. Wiele pięknych emocji, uczuć (czyli ubrań), które jednak zamknięte są w ramach pustej konwencji (pokoju). Mam wrażenie, że ta nostalgiczna opowieść dusi się sama w sobie. W pewnym momencie następuje przesyt, impas, po którym powinno przyjść oczyszczenie, katharsis. Ale tego niestety nie ma w tym filmie.
Rozmiar samotności na milimetr kwadratowy filmu, przekracza ramy rozsądku i powoduje tak naprawdę finalne zobojętnienie i swego rodzaju przytłoczenie. Mimo, że sama opowieść wzrusza jest w niej też sporo irytujących aspektów - jak choćby postać głównego bohatera (dodatkowo ten aktor! o wyrazie zbitego psiaka), czy jego wyidealizowanej żonie.
Piękno tego filmu, które objawia się w drobnych gestach (gry aktorskiej), w niesamowicie wzruszającej muzyce Sakamoto, czy choćby stonowanych zdjęciach, rozmywa się w natłoku pustki jaką ten film ze sobą niesie. Przygnębieniu i frustracji.