mam straszny niedosyt, bowiem jego powieści mnie poruszają, swoją prostotą,
melancholią i delikatnością. Owszem część z tego udało się tu reżyserowi zawrzeć, można
nawet powiedzieć że ta historia opowiedziana w ten sposób i takimi środkami reżyserskimi
ma swój urok i może nawet inaczej się nie dało ale... no nie przemówiła do mnie tak
dobitnie jak proza. Spodziewałem się jakiegoś katharsis, czegoś co we mnie uderzy,
czegoś na miarę koreańskiego "Pustego Domu" . Lubię te nowofalowe azjatyckie dramaty,
co więcej lubię nawet minimalizm w kinie, ale tutaj miałem wrażenie jakby reżyser silił się
na taką poetyckość co mi trochę trąciło pseudo-artyzmem... aczkolwiek gdzieś tam w tym
wszystkim czuć ducha Haruki Murakami, jednak ja uważam że jego twórczość jest
nieprzekładalna na język filmowy.