Pośród wielu obejrzanych klasyków, min.: "Terminator", "Rambo", "Gwiezdne Wojny", "Ojciec Chrzestny", "serie Bonda, wreszcie przyszedł czas na tak długo odkładany "Top Gun" - film, o którym wiele czytałam, słyszałam i którego ścieżkę dźwiękową niejednokrotnie wcześniej zdało się usłyszeć.
Cóż, wydaje mi się, że ZBYT długo zwlekałam z seansem tego filmu. Nie będę czepiać się technologii - oglądałam wersję z Netflix. Spodziewałam się jakości, która nie ma jednak wpływu na moją opinię. Jakie czasy, takie efekty i obraz. Dzisiejsza technika nieco rozpieściła nasze oko swoimi możliwościami, dlatego pozwalam sobie na podział grafiki oraz efektów specjalnych na klasyczne i współczesne.
Ale, wracając do "Top Gun". Tak naprawdę nie znalazłam w nim nic godnego zapamiętania, oprócz klimatu oraz soundtracku, który faktycznie wpisał się do ksiąg historii. Jak na sensację, trochę tej sensacji mało. Aktorzy nie przeczę, dali popis swoich umiejętności - zwłaszcza młodzi, którzy chcieli się pokazać i którym na dobre to wyszło.
Ogólnie podsumowując, Tony Scott stworzył kasowy numer, ale czy jeden z najlepszych...? Ode mnie mocno naciągane 7/10