Nie zaczne tym razem od historii jak doszlo do poogladania TRAINSPOTTING, bo niektórym moim, hehe, wielbicielom, to przeszkadza. Przejde zatem od razu do refleksji:
Uwielbiam takie filmy (zyciowe), uwielbiam szkocki akcent (ach, Sean Connery:), uwielbiam fajna muzyke w filmie (nareszcie jakies strawne dzwieki, bo ostatnio co film to można sobie posluchac kolejnej wybitnej kompozycji mistrza Williamsa, wzglednie jakiegos jego ucznia). Bardzo dobry film z bardzo dobra obsada - Robert Carlyle wspanialy (GENIALNY akcent), ze o Ewanie McGregorze nie wspomne (fajne miał marchewki:), no i Spud - drugi Jas Fasola? Co by tu jeszcze napisac.. w zasadzie to nic. Tematycznie podobny do REQUIEM FOR A DREAM, tyle ze TRAINSPOTTING jest znacznie lzejszy - mi osobiscie takie kino bardziej odpowiada. to mnie wlasnie ujelo najbardziej - ze choc nie jest to film optymistyczny, nie jest on smetny, wrecz przeciwnie - jest opowiedziany jakby z przymruzeniem oka, sa w nim sceny, na których można zdrowo się posmiac (uwielbiam scene, w ktorej Spud stara się o prace - swietne aktorstwo - albo gdy Mark i Sick Boy udaja sposób mowienia Seana Connery'ego - ależ ten Sick Boy ma dykcje!). Tak samo zreszta jest w PROCHACH ANGELI - co rusz ktos umiera, a mimo to jest smiesznie. I takie wlasnie jest zycie - raz na wozie, raz pod wozem.