Od razu zaznaczę, że nie czytałem nigdy komiksów, nie oglądałem też kreskówek, więc może i tak to było, nie wiem... Opieram się tylko na filmie...
Cały film jest długi, napakowany efektami, prawie bez fabuły i przez to aż nudny...
Efektów jest tyle, że momentami nie wiadomo co się dzieje i kto z kim. Zamiast jednej czy dwóch porządnych kilkuminutowych efekciarskich walk, są co chwilę po chwilę, poza tym mnóstwo wybuchów i pierdół, jak chociażby rola Malkovicha... Rola faceta urywa się po prostu ot tak, nie ma wpływu na nic i tak na prawdę nie wiadomo po co była...
Poza tym same roboty... jak już pisałem wcześniej, nie wiem czy takie były w komiksach, ale jakiś robot grubas, czy te dwa małe gnojki które odniosłem wrażenie miały spełnić rolę maskotek z pixarowych animacji, czyli postaci drugoplanowych ale najfajniejszych z całego filmu poprzez swoją slitaśność... No i robot "naukowiec-wynalazca" do złudzenia przypominający Einsteina, żeby wszystkim się jakoś tak kojarzyło... Nie wiem, może był taki, jeśli tak to sorry i plus za odwzorowanie...
Co tu dalej... oczywiście żołnierzyki... ja wiem że to SF nastawione na efekty, ale to co oni wyprawiają jest zbyt przesadzone jak dla mnie nawet w takim filmie...
Wreszcie walki...
Zacznijmy od najbzdurniejszej rzeczy... Cala armia USA ze swoim wyposażeniem za miliardy $ nie mogła dać rady grupie robotów, a okazało się ze wystarczyło strzelać ze zwykłej amunicji prosto w oczy i przyklejać petardy do łapek...
...akcja trzymania jeńców. Grupa robotów, trzyma na muszce grupę innych robotów, a potem wykonują egzekucję, jak się okazuję w pełni uzbrojonych ofiar. Zamiast się bronić po prostu szli jak ofiary na kulkę w silnik...
...Optimus.... Najlepszy z najlepszych.... Niezwyciężony... Lider... Ledwo zaczął walkę, już oberwał, potem zaplątał się w jakieś linki na budowie i inne ciapciaki musiały go uwolnić... spodziewałem się czegoś więcej po "szefie szefów"...
...Megatron... już myślałem że go załatwili, a on po prostu pier**li robotę, siedzi sobie wyluzowany pod blokiem, aż jakaś siksa podpuszcza go i dopiero wtedy dociera do niego że jednak jeszcze trochę powalczy... dosłownie trochę...
No i siksa... Przez cały film na szpilkach, biegała równo z marines i ani zdrapki na buźce, ani pobrudzonego ubranka (nie wiem, może Armani czy jaki inny ch*j się nie brudzi po prostu), ani złamanego obcasa, ani ani...
Ja osobiście siedziałem przy tym filmie i zastanawiałem się, kiedy się skończy. Zabrakło tu tego dreszczyku z jedynki, tej gęsiej skórki kiedy szyk samochodów pędził autostradą na podkładzie genialnego soundtracku i rozpoczynała się przemiana...
Reasumując... Pierwsza część była jak ogród, w którym siedziałem sobie na ławeczce podziwiając piękno które mnie otacza, ale w trzeciej części Kruger z Bay'em nasrali na trawnik... tuz przed moją ławeczką... i wetknęli w to amerykańską flagę...
Podpisuję się rękami i nogami. Ogółem twierdzę, że z każdą kolejną częścią Transformers leci po równi pochyłej w dół.
Pozytywne zaskoczenie - tym razem główny bohater nie robił z siebie takiego idioty jak w pierwszej i drugiej (tutaj idiota do kwadratu) części i zbędnych komediowych motywów było niewiele.