Z jednej strony to film naprawdę dobry i można go różnie interpretować w kontekście prawdziwego życia, ale to jest po
prostu chore, żeby człowieka tak trzymać jak małpę w zoo, a reszta świata jeszcze się tym ekscytuje.To po prostu
pokazuje, że rozrywka i media wypaczają uczucia i dezelują mózg. Podobny motyw, choć ukazany zgoła inaczej jest w
filmie "Życie to jest to".
Zgadzam się! Ten film jest pamfletem na współczesne mass-media. To, co pokazuje Weir w swym filmie, jest chore, ale takie chore rzeczy naprawdę się dzieją. Sławny aktor, muzyk czy polityk bez własnej woli staje się bohaterem medialnego show; jego życie prywatne bywa bardziej eksponowane od tego, co on sam może i chce światu zaoferować. Widowiskiem telewizyjnym staje się ślub, narodziny dziecka, a co gorsza, także tragedie życiowe (rozpad małżeństwa, śmierć bliskiej osoby). Stąd mniej lub bardziej spektakularne formy sprzeciwu. Na przykład muzycy amerykańskiego zespołu The Residents ukrywali swoją tożsamość (występowali w maskach, na okładkach płyt nie umieszczali swoich zdjęć). Nazwiska i twarze muzyków niemieckiej grupy Kraftwerk co prawda znamy, ale blokują oni wszelkie informacje o sobie niezwiązane z muzyką, a i te starannie kontrolują (swoją muzykę tworzą w studiu przypominającym bunkier). Skoro trzeba uciekać się aż do tak radykalnych kroków, aby przesunąć akcent z sensacji medialnej na istotną działalność (artystyczną, społeczną, polityczną itp.), to ze współczesnymi mediami coś jest nie tak. Film "Truman Show" bardzo dobrze to pokazuje i nie tylko to.