Pierwsze słowa, które przychodzą na myśl po oglądnięciu tego filmu to ogólna szarość – to nie
jedno z tych dzieł, które kończy się happy endem; raczej nie pozostawia nadziei. Tydzień zdaje się
zaczynać dobrze – standardowo poranny basen, praca, dopiero z biegiem czasu pojawiają się
nowe fakty, a każdy z nich coraz bardziej trąci pesymizmem. Problemy finansowe, romans – i tu
mistrzowska scena (około 11 minuty), pokazująca naszą skłonność do grania, do pokazywania
siebie innym jako mocnych, twardych, a tak naprawdę walczących ze sobą, ze swoim bólem, tyle
że w samotności, by tej naszej słabości nie pokazać drugiej osobie. Następnie kolejno objawiające
się kłopoty z przyjacielem Olesiem, matką, pracą prokuratora, podatkami, wziętym „na próbę”
Dominikiem i dziennikarską prowokacją tylko dopełniają obraz szarej ludzkiej codzienności,
ciężkiego tygodnia z życia mężczyzny.
Jak w każdym swoim filmie Stuhr próbuje przekazać jak najwięcej treści, co wpływa na utrudnioną
czytelność jego dzieł. Wydaje się, jakby kilka wątków pozostało niedopowiedzianych, na które widz
nie do końca ma możliwość odpowiedzi (choćby sprawa Dominika). I, choć trzymany w ogólnym
pesymistycznym nastroju, film kończy się skłaniającymi do refleksji słowami: „Mam nadzieję, że
kiedy śpiewam, na chwilę staję się lepszy”, co w połączeniu ze świetną muzyką Wojciecha Kilara
ma jeszcze ciekawszy wydźwięk.
Dodatkowo na plus Krzysztof Stroiński, filmowy „Oleś”.