Mój ulubiony typ budowania fabuły, na przypadkach. Akurat trafili do tego domu akurat on był synem tego co zamordował jej wujkowi dziewczynę, akurat na wierzchu leżało zaproszenie na ten ślub które po tych prawie 50 latach się jeszcze nie rozpadło. Po tej jakże wiarygodnym zainicjowaniu spotkania naszych ptaszków dostajemy taki najbardziej przerysowany romans o miłości od pierwszego wejrzenia… jeżdżą se rowerkami jedzą kolacje i gadają takie okrągłe głupoty o miłości. Mamy retrospekcje z najbardziej karykaturalną śmiercią jaką można było sobie wymyślić. „Yyyy nie no postrzał w serce nic się nie da zrobić”, kij z tym ze przeprowadziła z nim ponad minutową rozmowę w trakcie tego umierania, nie no po co ją ratować. „Nic się nie da zrobić”. Wracamy do teraźniejszości no i mamy do bólu oklepaną (nawet już wtedy) historię o miłości pomimo przeciwności Świata(znają się z tydzień, dodatkowo ten jeszcze jedzie na wojnę, żebyśmy mieli za mało przeciwności, wraca kaleką mówi tej ze jej nie chce bo uważa że nie może jej zapewnić dobrego życia.
No i na koniec przesłodzone zakończenie: wuja wybacza młodemu, godzi się ze swoim kolegą, umiera i łączy się z żoną. Kochankowie się schodzą ze sobą i to by było na tyle.