Nie wiem, który to już mój seans "Sleepaway Camp" , ale film widziałem na przestrzeni lat kilka razy i nadal ten niskobudżetowy slasher lubię. Co prawda aktorstwo pozostawia trochę do życzenia, niemniej jednak "Uśpiony obóz" ogląda się z przyjemnością.
Nie chcę zanadto spoilerować, jednakże zerknąłem ostatnio na kilka recenzji "Uśpionego obozu" z ostatnich lat i debiutowi filmowemu Roberta Hiltzika zarzuca się transfobię. Tak czy owak, w filmie Roberta Hiltzika są elementy homoseksualne i trans, co już było swoistym novum na początku lat 80tych. Zakończenie jest zaskakujące, a sceny morderstw są zróżnicowane np. wylanie wrzątku na kucharza-pedofila, śmierć od użądleń roju pszczół.
Jeśli chodzi o amerykańskie slashery to "Sleepaway Camp" na pewno znajdzie się u mnie w czołówce obok "The Burning" (1981) czy "Tuż przed świtem" (1981), w którym zresztą także wystąpił Mike Kellin. Angela i Ricky do zapamiętania, zwłaszcza skrajnie nieśmiała Felissa Rose. Polecam też obowiązkowo kolejne części serii (2 i 3), gdyż to fajne i krwawe komediowe slashery.
Od camp slashera nie oczekuję wymyślnej fabuły czy Oscarowej gry aktorskiej. W zamian mają być wymyślne morderstwa, głupiutkie postaci i ewentualnie seks. W "Sleepaway Camp" zdeprawowanych postaci i różnorodnych morderstw nie brakuje. Po prostu kultowy summer camp slasher.
Pierwszy seans 23 września 2003 roku.