Z dzisiejszej perspektywy, w dobie Avengersów, film nieco trąci myszką, ale dla mojego pokolenia był objawieniem. Gęsty klimat, antypaństwowy wydźwięk, anarchistyczny antybohater, 100% outsider, który jest obok i ponad, akcja, wykreowany dystopijny świat i wizjonerska elektroniczna muzyka budująca nastrój wespół z obrazem, to wszystko składało się na nową jakość i wciskało ludzi w kurz kinowych foteli. Plus Kurt Russell, z opaską na oku, skórzaną kurtką, bajeranckich butach i ironicznym grymasem ust, który rozbudzał wyobraźnię PRL-owskiej młodzieży, jak chyba nikt inny.