Obejrzałam Ucznia Czarnoksiężnika, bo uwielbiam ten gatunek filmowy i po cichu liczyłam na coś ambitniejszego, niż to zazwyczaj bywa w tzw. kinie familijnym.
Niestety, przez 100 minut projekcji byłam bombardowana efektami specjalnym, banalnymi sentencjami, nerwowym stylem gry Baruchela (Uczeń) i wiecznie zbolałą miną Cage'a.
Banalny scenariusz był przewidywalny do samego końca, nic mnie w tym filmie nie zaskoczyło, wszystkie wątki zostały potraktowane pobieżnie, a głównym bohaterem były elektryczne kule - zaklęcia.
Złe punkty filmu można by wyliczać dość długo. Jest jednak coś, co twórcom według mnie się świetnie udało (szkoda, że tylko to jedno), mianowicie scena z ożywionymi miotłami (wzorowana na kreskówce Disneya). Miotły i inne sprzęty domowe miały dla mnie więcej charakteru i wdzięku niż wszyscy inni bohaterowie zaraz wzięci. Najbardziej wzruszyły mnie płaczące kontakty elektryczne, przerażone tym, że zalewała je woda i załamujące "ręce" miotły, w geście solidarności z chłopakiem, który właśnie musiał spławić swoją prawie-dziewczynę. Jedyna śmieszna scena w tym filmie trwała niestety tylko kilka minut...
No i na litość boską! - Dlaczego świat przed Totalnym Złem może uratować Tylko Jeden Bohater, w dodatku taki, który dopiero co Dorósł i Zrozumiał (że do tego właśnie został powołany)?
Mi ten film się bardzo podobał i dałem mu 10 bo jest tam powiązana fizyka i magia jako to samo. Bo dla niekrytych ludi fizyka to jest magia nawet dla fizyków :] , jak coś nowego odkryją na przykład fizyka kwantowa(czarna magia). Efekty specjalne też są fajne (grające cewki tesli), ale zależy kto co lubi.