Rodzinka wprowadza się do domu, który jest nawiedzony – woda po wodzie po kisielu...
Cornwell miksuje ograne chwyty, gdzie co raz coś wrzaśnie, trzaśnie i się zaświeci. Własnej inwencji nie sposób w tym odnaleźć, jakiegokolwiek napięcia również. Jedyny plus w braku przesadnej nachalności ze strony reżysera, który przynajmniej przez pierwsze pół filmu wstrzymuje się z wizualizacją zjaw, które, jak to często bywa, potrafią już od pierwszych ujęć biegać po ścianach, czy sufitach.
Oczywiście prawa taśmowo produkowanych w Fabryce Snów horrorów są nieubłagalne – zjawy się pojawią, będą świecić, wyć i doprowadzą do tego, że rodzinka szybko zdecyduje się wyprowadzkę.
Jak widać, od czasów wiekowego „Ducha” nic się w tej materii nie zmienia. Może tylko komputerowo wygenerowane zjawy coraz mniej straszne…
Moja ocena - 3/10