Tak beznadziejnie zagranych postaci ze świecą można szukać nawet wśród przedstawicieli kina niezależnego. Zamiast aktorki grającej Helenę równie dobrze można by postawić jakąś kukłę i film nic a nic by na tym nie ucierpiał - byłby dokładnie tak samo wyprany z charakteru. To jest naprawdę wielka sztuka żeby z takim pomysłem wyjściowym (aż się przecież proszącym o coś mrocznego i wstrząsającego) nakręcić coś co angażuje widza emocjonalnie w takim samym (albo i mniejszym) stopniu co dowolny odcinek jakiejś opery mydlanej dla gospodyń domowych. Zero napięcia, zero "pazura" - dokładnie jak w przypadku samej Helen, która po utracie kończyn zdaje się tym faktem w ogóle nie przejmować. Chociaż z drugiej strony w perspektywie bycia skazaną na ciągłe przebywanie w towarzystwie tak żałosnej karykatury mężczyzny jak dr Cavanaugh, utrata rączek i nóżek faktycznie może jawić się jako mniejszy problem...