Z czterech filmów, które widziałem w ten weekend, niespodziewanie na czoło stawki wysunął się "V for Vedetta". Ani przereklamowany "The Departed", ani klasyczny "To catch a thief", czy załamujący się pod własnym ciężarem "The Da Vinci Code" nie dostarczyli mi nawet w połowie tyle frajdy, co obraz nakręcony na podstawie komiksu Alana Moore?a.
"Remember, remember the 5th of November..." Ta dziecięca rymowanka nawiązuje do wydarzeń, które rozegrały się w Londynie w siedemnastym wieku. Guy Fawkes udał się do Hauses of Parliament z zamiarem wysadzenia symbolicznego budynku w powietrze. Legenda głosi, że został aresztowany w ostatniej chwili, przypalając lont do zmagazynowanych w podziemiach budynku materiałów wybuchowych. Fawkes osiągnąłby swój cel, gdyby nie jego lojalność wobec przyjaciół. Jeden z jego znajomych był bowiem parlamentarzystą i niedoszły zamachowiec ostrzegł go, by piątego listopada ten nie zbliżał się nawet do miejsca swojej pracy. Przyjaciel domyślił się, o co może chodzić i wydał Fawkesa. Karą za nieudany zamach była śmierć. Pamięć o zamiarze Fawkesa nadal jest jednak żywa wśród Brytyjczyków, a ci bardziej niezadowoleni z polityki rządu zwykli mówić, że Guy Fawkes był ostatnią osobą, która weszła do Houses of Parliament z dobrymi zamiarami.
A teraz pojawił się V. Przez totalitarną władzę określany jako terrorysta, w rzeczywistości ofiara jej zbrodniczych eksperymentów. Niepamiętający nawet swojego imienia, postanawia dać ludziom impuls do zrzucenia oków, w jakie zakuł ich rząd. Pierwszą osobą, którą udaje mu się wyzwolić jest Evey, chociaż ona sama z początku nie zdaje sobie z tego sprawy.
Nie ulega wątpliwości, że metody używane przez V są moralnie naganne. Jak możemy jednak oczekiwać moralnie przykładnego zachowania od osoby, którą od innych spotkały same okrucieństwa? Poza tym, mamy tu do czynienia z zaprzęgnięciem mniejszego zła do zniszczenia tego większego w imię dobrych zasad. Brzmi pokrętnie? Na początku napisałem, że to film na podstawie na komiksu, a nie że jest prosty.
Spodziewający się kolejnego Spidermana, czy nawet X-Menów, będą zawiedzeni. W tym filmie chodzi o idee, a nie o walki, których są tu zaledwie dwie (chociaż muszę przyznać, że zrealizowane są bardzo profesjonalnie). Nie ma tu seksu, czy erotycznej nagości. Ton jest o wiele poważniejszy. Elokwentne wypowiedzi V wydają się nieść ze sobą sporą dawkę humoru. Jest on jednak cierpki, pozbawiony radości. To humor człowieka stojącego już jedną nogą w grobie, poświęcającego cały swój czas staraniom, by jego śmierć w końcu zmieniła coś na lepsze.
Zakończenie jest dosłownie wybuchowe. Ale czy wraz z ognistym podmuchem udało się V pokazać Londyńczykom coś innego? To, co chciał żeby dostrzegli? Czy zakiełkuje pełen poszanowania godności i indywidualności ludzkiej porządek? Czy na zgliszczach wyrośnie anarchia rządząca się jedynie zasadą, że już nie ma zasad? Biorąc pod uwagę ludzką naturę, jak można być optymistą?
Bardzo dobrze to skomentowałeś.
Ja miałem podwójne szczęście, po pierwsze kiedy pojechałem z kumplem do kina nie wiedzieliśmy na co iść. On mówił że to podobno dobry film i na szczęście mimo iż się wachaliśmy poszliśmy na to.
Po drugie nie widziałem wcześniej żadnej reklamy i podszedłem do filmu neutralnie.
Film oglądany w kinie daje nieporównywalne efekty w porównaniu z obejrzeniem go na DVD, ale to chyba każdy wie. W każdym razie kiedy go oglądałem cały czas byłem pod dużym wrażeniem. I wciąż jestem, śmiało mogę powiedzieć że to jeden z 3 najlepszych filmów jakie widziałem w życiu.
Jeżeli ktoś nie potrafi dostrzec przekazu tego filmu nie spodoba mu się on, ale ten przekaz jest niezwykły i warto obejrzeć go kilka razy żeby go pojąć.